czwartek, 29 września 2016

Heidi, Walnuts - mleczna czekolada z karmelizowanymi orzechami włoskimi

Urok bazarków - stoiska ze słodyczami. Urok choroby - upominki z takich stoisk. Gdy mama przywozi ci ekstrawagancką czekoladę sama z siebie i do tego dorzuca nowy szampon i tabletki na gardło, to wiesz, że wyglądasz dość marnie. Jedyny powód żeby nie narzekać na górę chusteczek, glutów i zarazków. Taak, to smutny punkt w dorastaniu gdy cieszysz się z choroby na weekend, a nie w tygodniu szkolnym ;-;


Co do Heidi - nie mam dobrego zdania na temat ich czekolad, jedynie dobrze wspominam mleczną tabliczkę z jabłkami i cynamonem. Nie zaprzeczę jednak, że swego czasu śliniłam się na ich widok w Almie, ponieważ opakowania uważam są bardzo 'apetyczne' i też prezentują niecodzienne kombinacje. Jedną z tych jest dzisiaj opisywana czekolada z orzechami włoskimi, która marzyła mi się bardzo a bardzo. No spójrzcie na ten obrazek...


Chociaż do końca ważności jeszcze daleko, tabliczka jak widać przeżyła swoje. Mam pewne paskudne podejrzenia że przeleżała na bazarowym targowisku całe lato, ale że nijak tego sprawdzić nie mam a i tak na 90% czekoladę zeżrę, nie było co się zastanawiać.


Czekolada pachnie.. *intensywne poszukiwanie skojarzenia* Wstyd (mi) się przyznać, ale włoskim noccino. Nie ma w tym w gruncie rzeczy nic dziwnego, to likier otrzymywany właśnie z orzechów włoskich.


Czekolada jest.. na pierwszym ogniu, co mnie zdziwiło, bardzo słodka. Dość proszkowa..
Jest też solidnie - tak poziomem starych dobrych Ritterów - kakaowa. Nie oczekiwałam dużo po tych 30-stu procentach, ale ilość nie równa się jakości, a tutaj.. nie powiem, żeby była to wysoka półka. Przeciętne ziarno które nie przeszkadza mi w tabliczce za 4-5zł, jednak w takiej za 10 czy więcej już tak. Z racji na doznania, jakie niesie za sobą konsystencja, ciężko tu mówić o jakiejkolwiek mleczności, za to raz po raz przewija się smak wcześniej wspomnianej nalewki, ale jest to naprawdę przelotna nuta.


Orzechy są dość mięsiste, chrupkie, z goryczką na swoim miejscu i dodatkową słodyczą od cukrowej panierki. (okropne porównanie)  Nie są idealne, ale ciężko mi ich nie docenić zważając na marną sytuację orzechów włoskich w przemyśle słodyczowym, bo osobiście drugiej czekolady z ich dodatkiem na oczy nie widziałam. No i gdyby nie one, tabliczki na pewno bym nie skończyła. Trafiło się parę dorodnych ćwiartek, co mnie bardzo cieszy, zarówno moje kubki smakowe jak i oczy - no patrzcie na te orzechowe góry na płaskiej tabliczce!


Samą czekoladę oceniłabym nisko, jednak z sympatii do orzechów włoskich naciągnę ją na 7. Trudno odnieść mi się tutaj do ceny, bo nie wiem, za ile mama ją kupiła.
Ocena: 7/10
Cena: -

Kiedy pierwszy raz w liceum postanawiasz zrobić coś dla upiększenia swojej twarzy, pożyczasz od mamy podkład o możliwie najjaśniejszym odcieniu, a tu BUM - oczywiście za ciemny ;-; Do tego nie doceniłam gustów mojej rodzicielki i nie pomyślałam, że będzie zawierał drobinki złota 8) Jakieś tipy jak dobrać odpowiedni odcień do swojej skóry? Brać za jasny czy coś? (.. Ale nietypowe zakończenie xd)

poniedziałek, 26 września 2016

Vanini, deserowa czekolada 62% ze słodzonym rozmarynem

Rozmaryn bardzo lubię, z pieczonymi ziemniaczkami czy w owsiance z jabłkiem wręcz kocham. Nie było więc możliwości żebym prędzej czy później nie spróbowała jedynej znanej mi tabliczki z tym dodatkiem, wypuszczonej spod skrzydeł Vanini. W tym wypadku - prędzej, bo moja ukochana Alma upada, więc musiałam przełknąć ślinę i schować dumę do kieszeni, poprosić o dodatkową dychę czy dwie i wyzłocić się na czekolady kompletnie. Czy się opłaciło?


Oprócz ozdobnych ziaren kakaowca tabliczka upstrzona jest jasnymi kropeczkami - pierwsza myśl w głowie: zaraz zaraz, przecież rozmaryn jest zielony..


Jedną dziesiątą tabliczki wypełnia słodzony rozmaryn, który ukradł moje serce przy próbie zapachu; łącząc aromat tej przyprawy z porządną, 'deserową' nutą, otrzymujemy mieszankę wręcz nieprzyzwoicie apetyczną.


Tabliczka jest dość krucha, chrupie jednak rozmaryn, nie czekolada. Czasami wręcz strzela jak te musujące cukierki. Mając w pamięci topiącą się jak diabli mleczną z solą, zaskoczyła mnie niechęć tej do rozpuszczania. Kakao jest gorzkawo-kwaśnawe, z niewielką dominacją tego drugiego członu.. Co objawia się dopiero po chwili gryzienia, na początku uznałam tabliczkę za głównie gorzką.


Główny gość programu, rozmaryn, jest tu dla mnie częściowo zagadką. Z jednej strony powiedziałabym, że nie czuć go tak jakbym sobie życzyła: pokruszone igiełki w dodatku otoczone cukrem giną trochę we wszechobecnej słodyczy czekolady (tak, mimo wyraźnej kwaśności i gorzkości to tabliczka bardzo słodka). Z drugiej strony zapach zniewala i po tych paru kostkach miałam wrażenie, że wszystko obtacza się rozmarynem. Chyba wolałabym, żeby był on niesłodzony i trafił do tabliczki w nierozdrobnionej formie. Myślę, że wtedy rozpuszczałaby się ona lepiej ujawniając po drodze rozmarynowe igiełki. Efekt chrupania, od,w pewnym sensie, 'nadmiaru' dodatku (w końcu tabliczka jest bardzo cienka), nie jest czymś dla mnie mile widzianym bo tracę poczucie, że jem czekoladę. Tak więc najwięcej wątpliwości mam do samej formy tabliczki, na drugim miejscu do nut przewodnich, czyli słodko-kwaśnych. No i chyba pozostanę fanką rozmarynu w połączeniach wcześniej wspomnianych, z czekoladą to jednak nie do końca "to".
Ocena: 7.5/10
Cena: 9,99zł

czwartek, 22 września 2016

Kew (Royal Botanic Gardens), Bergamot Dark Chocolate - ciemna czekolada 53.8% z naturalnym aromatem Earl Grey

Na sam koniec przygody z czekoladami Kew zostawiłam pozycję najmniej dla mnie atrakcyjną, za to najciekawszą dla mojej mamy, największej fanki Earl Grey'a jaką znam. Chociaż brak samej herbaty w składzie (znów: tylko naturalne aromaty) będzie dla większości minusem, ja nie płakałam zbytnio z tego powodu, mając w myślach wyobrażenie gorzkich, herbacianych fusów (chyba wspomnienie po Dolfinie).


Tabliczka miała na rogu małą skazę, ale wybaczam jej to gdyż przeżyła w moim pokoju największe upały tego lata (niestety zapomniałam znieść ją razem z innymi na dół). Medal przyznam za to jej konsystencji, która nie ucierpiała ani trochę, co powitałam z wielką ulgą.


45-cio gramowy prostokącik pachnie fuzją cytrynowych galaretek, cytrynowego Earl Grey'a  i kwaskowatego kakao.
Czekolada jest średnio twarda. Rozpuszcza się bardzo przyjemnie, bo śmietankowo-tłuściutko, ale nie jest też przesadnie gęsta. Najpierw czuć włąśnie taką mleczność, potem leciutko cierpkie kakao i przyjemną słodycz. W smaku przebrzmiewa zaledwie nuta cytryny, co zaskoczyło mnie mając na uwadze zapach. Już zaczęłam się obawiać, że cienia herbaty w tej czekoladzie nie znajdę, ale w końcu i Earl Grey (a raczej jego aromat) dał o o sobie znać w postaci goryczki kojarzącej się z mocną, długo parzoną herbatą.



Czekolada jest dobra, dobrze wykonana, ale w żadnym stopniu mnie nie powaliła. Powiedziałabym, że sama w sobie, nie patrząc na dodatki, jest 'dopieszczona; jak jej mleczne siostry. Zachowuje dobry balans między kakao a słodyczą. Jest gorzkawa - to fajnie, ale liczyłam na coś więcej. Niby 53.8% to nie za dużo, ale to wszystko zależy od ziarna. Herbaty zaś zdecydowanie mogłoby być więcej (choć i tak, ja jej fanką nie jestem, więc bym tego pewnie nie doceniła, ale staram się mówić obiektywnie), bo patrząc na to, jak aromatyczne były mleczne poprzedniczki, ta wypada dość blado.
Chciałam tu jeszcze dodać opinię mojej mamy, bo to smak stworzony dla niej, ale powiedziała mi że ostatnio ma słodyczowstręt i prędko po nią nie sięgnie ;)
Ocena: 7/10
Cena: 1.50 franka

poniedziałek, 19 września 2016

Lindt Creation, Chocolate Fondant 100g

Ostatni, jasny punkt dnia, podczas powrotu z Wrocławia w te wakacje to była 'wizyta' w Biedronce usytuowanej koło stacji benzynowej, gdzieś koło.. nowhere przy autostradzie. Skoczyłam po bułkę z zamiarem wrócenia po 5-ciu minutach, ale gdy zobaczyłam regały z przecenami.. Utknęłam tam na dobre. To uczucie, kiedy jesteś na zakupach i zapominasz o bożym świecie, o tym, że tam, w upale, czeka twoja mama i zachodzi w głowę gdzie jesteś. Ale ale, warto było - tak przynajmniej myślałam - bo oto wśród różnych ciastek i cukierków znalazłam zmiażdżony kartonik z dosłownie paroma Lindtami Creation, w cenie 5zł sztuka. Oniemiałam i z tego oniemienia chyba 15 minut się zastanawiałam, który wziąć. W końcu postawiłam na coś klasycznego, na Chocolate Fondant. bo o tym smaku (a dokładniej - jego 150g wersji) słyszałam dużo dobrego.


Fotogeniczna tabliczka o niezbyt lubianym przeze mnie kształcie skrywa pod mleczną powłoką truflę i sos czekoladowy. Zapach mnie uwiódł, był mocno kakaowy i mocno mleczny, powiedziałabym: mleczny Lindt podkręcony kakao.


Jeśli chodzi o samą czekoladę, to w przeciwieństwie do większości słyszanych opinii, nie jest ona dla mnie punktem "nawet jak nadzienie/dodatki zawiodą, to i tak zjem dobrą czekoladę". Jest słodka, trochę śmietankowa (ale średnio gęsta) i kakaowa w taki sposób, który kojarzy mi się bardziej z mlekiem kakaowym niż z czekoladą. Nie jest to w żadnym razie czekolada zła, ale też nie powala mnie w żadnym stopniu. Sto razy bardziej wolę tańszą Bellarom.


Kryjący się na dole krem był tłuściutki, a kakao w nim zawarte miało taki proszkowy posmak, jak budyń czy mocniejszy Puchatek. Gdyby na jego rzecz dano więcej trufli, myślę, że całość byłaby lepsza: była zdecydowanie mniej słodsza od reszty, w smaku głównie kakaowa, ciągnąca i nielepiąca. Prawda, czułam w niej odtłuszczone kakao, ale przynajmniej dobrze, że była 'jakaś'.


Całość wypada, niestety, dość nijako. Dobra, ale niepowalająca czekolada, tłusto-budyniowe nadzienie i proszkowo-kakaowa trufla. "Wyśmienita czekolada mleczna z ciemną truflą?"..
Nie powiem, żeby była ona jedynie stratą pieniędzy, ale to patrząc na to, że kupiłam ją za 5zł. Wolałabym od niej niejednego Rittera. Gdybym zaś miała kupić ją za 15zł.. ojj, byłabym mocno wkurzona.
Ocena: 7/10 (w stosunku do promocyjnej ceny, tylko i wyłącznie)
Cena: 4,99zł

piątek, 16 września 2016

UPDATE tabliczek: Luximo, Bellarom, Cachet, Das Exquisite, Cemoi, J.D Gross

Dotrzymywanie słowa? Regularność? A tam. Smutek, szkoła i czekolada.
Chciałam zrobić - trochę dla siebie, trochę dla czytelników bloga (halo, został ktoś tam jeszcze? xD) - update tabliczek które zjadłam w ostatnim czasie, ale nie zrobiłam im zdjęć ani nie sporządziłam notatek w związku z czym pełne recenzje się nie pojawią. Jedynie zlepek wspomnień i uwiecznione opakowania, bo te oczywiście zachowuję (jak świetnie wygląda teraz moja szuflada!).
Przestałam tak celebrować jedzenie słodyczy, trochę z braku czasu (tak w 1%), a głównie dla psychiki, z którą marnie i cienko, jak z niezabielaną ogórkową. Tak więc bez gderania, jedziemy:



Luxima 85% - smoliście kakaowa, z pewną dozą kremowości (mini ofc, bo to 85%, ale doceniam i szanuję). Zarówno klasycznie gorzka i gorzkawa w taki ostry sposób jak mają w zwyczaju być kakaowe nibsy. Biedronka dalej nie zawodzi, mocne 8/10.


Bellarom mleczna śmietankowa - 5/10/100x razy lepsza od czekolady mlecznej z bellaromowych tabliczek z dodatkami. Kupiona przez pomyłkę (prosiłam o orzechową), a zjedzona bardzo szybko. Wyraziście karmelowa, bagienkowa, słodziutka w najwspanialszy sposób, jak mleko z tubki z kotkiem - tak bajecznie. Muśnięta - namiętnie - kakao. Ode mnie dyszka, to świetna czekolada. Ocena: 10/10



Cachet - Pear & Almonds, Blackberyy & Ginger - różniły się dodatkami, zaś baza była ta sama. I powiem wam, patrząc na relatywnie niską cenę (7-10zł), Cachet deserowa 57% zasługuje na oklaski na stojąco: soczysta (w czym łudząco mleczna), gładziutka, taka smooth, mięsista, kakaowa, mega czekoladowa i odpowiednio słodka. No bajka, powiem wam, bajka. Wiecie (lub nie) że mnie ciężko powalić czekoladą deserową, albo idę w gorzkie albo w mleczne, zaś ta jest świetna. Prawie na równi z J.D Gross. Co do dodatków: w obu wariantach wyraziste były owoce, choć bardziej przypominało to aromat (być może naturalny) dodany do tabliczki, bo dużych, ani nawet średnich kawałków tu nie uraczymy. Takie małe żelko-cosie, chociaż ich smak na plus. Imbir w duecie z jeżyną raczej majaczył w tle, czemu ciężko się dziwić skoro także występował pod postacią aromatu. Nie dawał pikantności, za to trochę jego charakterystycznego smaczku. Migdały z wersji gruszkowo-migdałowej występowały pod postacią małych ścinek i także za wiele nie wniosły do całości, nawet powiedziałabym że mniej niż imbir. Jednak dla mnie nie ma to szczerze dużego znaczenia, same czekolady na tyle mi smakowały że nie żal mi było dodatków.
Ocena: 9/10 dla obu wariantów
Cena: promocyjna 7zł


Das Exquisite biała z borówkami - odebrałam ją lepiej niż zapamiętałam te dwa lata temu, chociaż nie powiem, żeby był to szczyt szczytów: słodka, z posmakiem wanilii w budyniowej odsłonie i naturalności, tłustawa, krusząca się piętrowo jak raczej tańszy wyrób. Borówki zaś fajnie kwaskowe, choć na pewno tym kwaskiem podkręcone - była w tym nuta zozolowatości. Całość na plus bardziej jako słodycz niż pełnoprawna czekolada.
Ocena: 7/10
Cena: bodajże 4zł na promocji


Cemoi Nature Ecudaor 72% - pachniała sadzą, czymś kwaśnym i ostrym. Podobnie smakowała - to jedna z najostrzejszych czekolad jakie jadłam. Nie było to jednak pozytywne wrażenie. Głównie kwaśna, ściągająca usta, niesamowicie sucha (choć nie sprawiała wrażenie 'popsutej'), w pewnym momencie nawet gryząca (uczucie jak dym gryzie w oczy, tylko tym razem poszkodowane były kubki smakowe). Zdecydowanie męczyłam się z tymi dwoma tabliczkami (taak, nie ma to jak promocja), zupełnie nie moje gusta.
Ocena: 5/10
Cena: 6zł za dwie tabliczki


J.D Gross 60% Amazonas - w skrócie póki co, bo chyba złamię się i kupię ją jescze raz xD - najlepsza deserówka jaką jadłam. Kakao, śmietankowość (bez mleka!), posmak karmelu, gładkość, zrównoważona słodycz.. No niebo. Moja ulubiona Lidlowska czekolada.
Ocena: 10/10


niedziela, 4 września 2016

M&S, Spirit of Summer: Creamy Coconut Chocolate - czekolada mleczna z mlekiem kokosowym

Chciałabym powiedzieć, że ogarniam się i wracam z regularnością, ale ostatnio bardziej mi do tego nie po drodze niż kiedykolwiek. Mam jednak stare (sprzed 2-3 tyg.) notatki, więc jeszcze chwilę się tu popojawiam. A potem nie wiem.
~ ~ ~
Skoro zaczął się rok szkolny, w mojej głowie od razu zapala się lampka "ejj, to ostatnie podrygi lata". Mając przed oczami tę ponurą wizję zabrałam się jak najszybciej za opisanie i wstawienie czekolady letniej, bardzo letniej, od opakowania, przez smak aż do konsystencji. Kupiona w Marks&Spencer razem z ciemniejszą siostrą, 45-cio gramowa tabliczka (cenią się) będzie jednym z tych elementów które przypominają o pięknie gorąca, beztroski i lenistwa. Czymś tak odwrotnym od tego, co mnie czeka w tym roku.


Kartonowe opakowanie bardzo mi się podoba, tak jak mówiłam kojarzy mi się z latem, zabawą, a nawet kolorowym festiwalem. Ładne jest także w środku, jednak już mniej podoba mi się opakowanie czekolady - w dość gruby i dość denerwujący plastik, bo gdy już go przerwać, ni jak nie idzie zapakować tabliczki z powrotem. (Tutaj jedyny raz rozmiar tabliczki jest plusem, nie przeszkadza zjeść całą na raz.)


Czekolada jest mega tłuściutka w dotyku, topi się w palcach z prędkością światła. Zrazu roztacza wyraźny kokosowo(z mleka kokosowego)-kakaowo-słodki zapach. Jest nie tyle mięciutka, co delikatna, chociaż dzień jej spożywania był ciepły to myślę że głównym powodem jest wysoka zawartość tłuszczu w tej tabliczce.


Pierwsza styczność z czekoladą to wypisz wymaluj liźnięcie łyżki ze stałą częścią mleka kokosowego. Gładko, tłuściutko i kokosowo jak ów napój. Jest to stały, tłuściutki (powtarzam się) i błyskawicznie się topiący kremik.
Przyprawiony jest średnią dawką kakao, większą niż w standardowej mlecznej tabliczce, ale też nie powalającą. Przyjemne jest to, że słodycz stoi z tyłu, łagodząc lekką gorycz ziarna kakaowca, ale więcej niż to się nie wychylając.


Jest to czekolada bardzo delikatna, o boskim posmaku mleka kokosowego, za to bez większych rewelacji ze strony kakao czy słodyczy. W sumie jej główną siłą jest właśnie biały orzech, którego jednocześnie jest mniej niż w typowym Rafaello czy innym produkcie który zawiera wiórki a nie mleko. Powiedziałabym, że fani stricte słodyczowo-kokosowych wrażeń nie będą tą tabliczką zachwyceni, natomiast dla mnie, osoby która mogłaby mleko z kokosa pić prosto z puszki, było to przyjemna ciekawostka, która jednak nie powaliła mnie tak, jak oczekiwałam.
Ocena: 7.5/10
Cena: 10,99zł (promocja)