Miałam wielkie plany co do pierwszego 'spotkania' ze Studentską: miała to być mleczna tabliczka, otwarta i spożyta w Chacie pod Rysami, tuż przed finalnym podejściem na szczyt. Wdrapanie się tam było, można powiedzieć, jednym z moich pomniejszych marzeń. Rzeczywistość okazała się jednak taka, że nie dotarliśmy z rodzicami nawet do schroniska - kiedy wisieliśmy na jedynych na trasie łańcuchach, zaczął padać ulewny deszcz, a wraz z nim przyszło największe gradobicie, jakie widziałam. Przytulając się do skały, patrzyłam na potok spływający po szlaku, niosący ze sobą morze lodowych kuleczek.. W życiu nie bałam się tak, jak wtedy* - nawet potem, gdy w obliczu przybierającej na sile burzy, podjęliśmy decyzję o schodzeniu na dół. Czy, w tym przypadku, było to ześlizgiwanie się po skałach w strumieniach porywistej wody. Adrenalina zdziałała jednak swoje, bo nie myśląc o niczym (a na pewno nie o środkach ostrożności), 'leciałam' w dół najszybciej, jak mi na to pozwalały nogi. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy deszcz w końcu przestał padać i można było przebrać się w coś suchego i wylać wodę z butów (co, na marginesie, i tak niewiele dało).
Co po tym wszystkim zostało? Niecodzienna historia do opowiadania, to na pewno, ale też gorycz i uczucie porażki, gdyż nie było mi dane nawet spróbować wspiąć się na Rysy. Kolejny wakacyjny cel okazał się porażką i nie wiem czy Studentska, odpakowana już po kolacji w pensjonacie, będzie w stanie choć trochę mnie pocieszyć. :(
*Ogólnie rzecz ujmując nienawidzę deszczu, a bycie zaskoczonym przez grad w górach należy do moich największych koszmarów. Natura tak mnie kocha, że postanowiła dać mi i jedno i drugie, w dodatku w takim miejscu :')
Tych potoków wcześniej nie było..
..i nie, to nie śnieg.
Co do czekolady - tego smaku akurat nie kupiłam ja, a moja mama i jak wspominałam, chciwy lud zadecydował, żeby zjeść ją w domowych warunkach. Nie było co narzekać, złapałam tabliczkę do zdjęcia, po czym urwałam dwie kostki. Próbujemy!
Ciemna, czy gorzka, oto jest pytanie? Istotne o tyle, że tabliczka ma zaledwie 39% kakao! Malutko, sądzę że dalej zalicza się do mlecznej. Przekłada się to na słodycz, która jest dość (bardzo) wysoka, co do idei wytrawniejszych czekolad ni w ząb mi nie pasuje. Zapach jest trochę plastikowy (dotąd nie wiedziałam, co to właściwie znaczy, ale po powąchaniu Studentskiej już wiem :P). Sama czekolada jest wg. mnie za miękka, szybko topi się w palcach i mogłaby być zdecydowanie bardziej kakaowa. Ale te wszystkie zarzuty powinny bladnąć w obliczu wypełniających tabliczkę dodatków, prawda?

Tutaj przyznam się, że biorąc dwie kostki trochę skopałam sprawę - natrafiłam w nich na orzeszki i galaretki, ale nie znalazłam rodzynek. Te pierwsze są.. hmm, orzechowe? Oczywiście pyszne, przyjemnie chrupią i nieźle współgrają z czekoladą, myślę, że są najmocniejszą stroną tej tabliczki. Dalej galaretki, słodkie ale z delikatnie kwaśną nutką - i więcej na ich temat nie powiem, bo specjalnie się nad nimi nie skupiałam (nie lubię galaretek). Poprosiłam także o opinię dot. rodzynek, i (bez specjalnego zaskoczenia) usłyszałam: no, rodzynki jak to rodzynki w czekoladzie, nie?

Ogólnie uważam, że nie jest to najlepszy wariant Studentskiej, bo pseudo-gorzka czekolada nie pasowała mi do dodatków, których i tak mogło by być więcej (taaa, pewnie po prostu na nie nie trafiłam :P). Także okoliczności jedzenia były średnie, więc powalającego wrażenia na mnie nie zrobiła. Ale nie zniechęcam się i z przyjemnością przetestuję dwa inne smaki, które czekają na mnie w szafce. Może te w końcu otworzę na szlaku?
Cena: ok. 2 euro
Ocena: 6,5/10 (trochę z powodu smutku po wycieczce :P)
Polecam: no właśnie nie wiem komu, wydaje mi się, że przygodę z tą czekoladą lepiej zacząć od chociażby mlecznej - chociaż to się dopiero okaże ;)