Chociaż kupiłam ją dopiero parę dni temu, to te małe opakowanie było przeze mnie zmacane już setki razy. Komu z nas nie zdarzyło się wziąć jakiś produkt do ręki, podumać nad nim, pochrząkać, a potem odłożyć go na półkę? Ilekroć jej nie oglądałam, zawsze zastanawiałam się, jak właściwie 'działa' to opakowanie. Boki zawinięte, na górze i na dole dziury.. No o co kaman?
"W końcu nadszedł czas, żeby legalnie się tego dowiedzieć" - pomyślałam, zasiadając do odpakowywania czekolady w domu. Po wstępnej obserwacji już wiedziałam, że jedynym elementem, który trzyma tą konstrukcję w ryzach, jest czerwona naklejka z datą ważności. Odkleiłam ją i zaczęłam rozwijać.. Krok po kroku, mój zachwyt rósł. To opakowanie było kopertą! Wykonaną z laminowanego papieru, elegancką, w takich ciepłych barwach.. Pod klapką kryło się parę słów od producenta w kilku językach; Poniżej nich rysunek z laskami cynamonu, korzeniem imbiru i innymi przyprawami. Sama tabliczka była opakowana w białą folijkę z ukośnymi napisami Dolfin, a wyciąganie jej z 'koperty' naprawdę przypominało wydobywanie listu. To jak wiadomość bez słów, gdzie zamiast papieru jest czekolada, a zamiast tekstu - jej aromat i smak. Dla mnie.. prawdziwe dzieło sztuki.
Nie ochłonąwszy jeszcze z zachwytu nad kształtem i formą opakowania, z bijącym sercem wyciągnęłam tabliczkę na wierzch. W pierwszej chwili poczułam ukucie rozczarowania, gdyż wyglądała mało zachęcająco: zwyczajna, płaska tafla, podzielona na sześć podłużnych kostek, zero zdobień, a za to lekko "pylista" powierzchnia, która skojarzyła mi się z raczej tanim wyrobem. Po tak pięknym wstępie spodziewałam się czegoś więcej, ale nie chcąc negatywnie się nastawiać czym prędzej odłamałam jeden pasek. Głośne pyknięcie, chwila zastanowienia; dobra, najpierw ją powącham...
..I pachnie WOW, ostro. Imbir, pieprz, kardamon, które z nich? Intensywne, kręcące w nosie.. Intrygujące, bo pierwszy raz spotkałam się z tak wyrazistym, korzennym aromatem (w czekoladzie ofc.) Było to dla mnie na tyle nowe doświadczenie, że chwilę wahałam się, jak duży kawałek powinnam odgryźć. Wyobraziłam sobie jej pikantność jako o wiele większą niż Lindt'a z chilli, który w gruncie rzeczy był dość łagodny. W końcu, zamiast dalej gdybać, spróbowałam.
Imbir. Od pierwszej chwili poczułam jego charakterystyczny, ostro-korzenny smak, znany mi do tej pory z herbatek i paru potraw. Tutaj razem z mocnym, choć pozbawionym cierpkości kakao, tworzą połączenie zadziwiająco zgrane. Co więcej, dla mnie przebija ono białą czekoladę z kokosem, przebija czekoladę z solą! Choć na pierwszy rzut
Tym razem dałam kostce powoli się rozpuścić, co odkryło przede mną nowy wachlarz smaków; Bardzo subtelna nutka wanilii podkreślona cynamonem, czyli chwila wytchnienia i błogiej przyjemności. Do tego nasiliła się trochę słodycz, na co nie narzekałam, a wręcz - ucieszyłam się. Co do mleczności i tłustości, może gdzieś tam były, ale to nie jest jedna z tych czekolad, które topią się jak masło. Rozpuszcza się bez zaklejania buzi, zamiast tego pozostawiając po sobie drobinki, które, jak szczerzę wierzę, są startymi przyprawami.
Na przemian żując i przegryzając te kawałki doszłam do wniosku, że rozgryzane uwalniają smak przypraw z większą mocą: znowu zaczęło się robić pikantnawo i, jednocześnie, mniej słodko. Tym razem ta ostrość była w stylu pieprzowym. To niesamowite, jak ta czekolada się w czasie degustacji rozwijała. Co prawda czytałam o tym nie raz nie dwa na blogu Kimiko czy Basi, ale sama się z czymś takim nie spotkałam. Ta złożoność sprawiła, że z jednej strony szybko nasyciłam swój głód i ciekawość, a z drugiej miałam ochotę na więcej i więcej. Skończyłam na dwóch i pół kostki, czyli niecałych 30g, a czułam się "pełna" jak nigdy.
Nie sądziłam, że czekolada z tak wydziwionymi przyprawami, ale tak prosta w formie, zachwyci mnie w takim stopniu. Szczerze mówiąc byłam przygotowana na to, że ani trochę mi nie zasmakuje, a nawet, że mnie obrzydzi. Stało się jednak inaczej, bowiem od tej pory wyroby firmy Dolfin będę miała na celowniku, a w przypadku ewentualnej promocji - kupię bez zastanowienia.
Ocena: 10/10*
Cena: 9,99zł
*EDIT: po dokończeniu czekolady i ponownym jej przemyśleniu zmieniłam ocenę z 9 na 10. Jako że jest to czekolada "goła", z góry miała u mnie.. pod górkę. A że zasmakowała mi tak bardzo, czułam się w obowiązku szczególnie ją wyróżnić
Ooo musze spróbować, wygląda super :) i nawet nie jest az tak źle z ceną :) zapisuję na listę must try
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto :]
UsuńKompletnie nie moje smaki ;)
OdpowiedzUsuńNapisałabym: więcej dla mnie, ale jednak za tą cenę.. xD
UsuńTe przyprawy przyciągają mnie jak magnez . Muszę się kiedyś wybrać od Almy,ale nie po drodze mi oj nie bo najbliższą mam 60km od mojego miasta:(
OdpowiedzUsuńRany :( Często zapominam jakie to wygodne mieszkać w stolicy.. Chyba muszę bardziej to doceniać :P
UsuńWidziałam ją jakieś 2 miesiące temu właśnie w Almie i powiedziawszy szczerze długo się zastanawiałam nad jej kupnem, i ostatecznie nie kupiłam, ale po tak ochoczej recenzji w najbliższym czasie się po nią wybiorę :D
OdpowiedzUsuńTrzymam za słowo i czekam na recenzję :D
UsuńWow to opakowanie jest przepiękne :D Naprawdę dać taką tabliczkę w prezencie ma się poczucie, że nie dało się byle lepszej, pierwszej tabliczki na odczepnego :D
OdpowiedzUsuńTa wyrazistość smaków teraz nas bardzo intryguje :) Może kiedyś i nam do Almy będzie po drodze :P
No serio, gdyby ktoś podarował mi ją w prezencie, byłabym pewna że dobrze mnie zna C:
UsuńU mnie też gołe czekolady mają pod górkę, a takie z przyprawami... niee, takich to bym nawet nie kupiła. Natomiast mamy w Wro restaurację z indyjskim żarełkiem, która nazywa się Masala i robią tam jedzenie w piecu tandoor. O mamo, jak to smakuje, jeszcze w połączeniu z sosem mango <3
OdpowiedzUsuńHymm dla mnie owoce w daniach obiadowych to zło, ale co kto lubi :D Wierzę że żarcie w restauracji smaczne, ale sama poza domem nie jadam.. Nie na moją kieszeń, a i gusta mam dziwne xD
UsuńTak wgl. nie wiem co mi się uroiło, że też mieszkasz w Warszawie.. Czasami naprawdę siebie nie rozumiem..
oj tak u mnie tez czekolada powinna miec jakis super dodatek "zwyklak" zazwyczaj konczy jako polewa do ciasta xd
OdpowiedzUsuńNo niee, na polewę to trochę szkoda.. Zwykle udaje mi się wybierać takie czekolady, które potem wcinam sama, szybciej lub wolniej :D
UsuńMnie też urzekają dolfinowe koperty! A co do rozwijania się czekolady podczas degustacji, to ok, super, że to wyczułaś, ALE - tu są dodatki. I wnioskując z Twojej recenzji - to je czułaś przede wszystkim, opisu samej czekolady jest tu mało. Teraz wyobraź sobie, że tak pięknie rozwija się czekolada zupełnie pozbawiona dodatków. Niech to będzie Twój kolejny krok :) (jak sobie wyobraziłam, że Pat robi polewę do ciasta z Prawdziwej Czekolady to aż mnie wzdrygnęło :D)
OdpowiedzUsuńHmm, może zamiast 'czekolady powinnam napisać: tabliczka, bo w gruncie rzeczy o to mi chodziło, że jej smak był bardziej.. Wielowymiarowy niż dotychczas jedzone Ritter Sporty czy Milki.. :D
UsuńA umieć rozkoszować się czekoladami bez dodatków, rozróżniać je i porównywać, tego się jeszcze muszę nauczyć. Ale ambicję mam, bo nie ukrywam że ten temat mnie fascynuje.. :>
Zdecydowanie Dolfin jest o parę klas wyżej niż Milka czy Ritter ;). W sumie to nie jadłam nigdy tabliczki bez dodatków tej marki, jednak zawsze było miło (choć parę razy nieco się zawiodłam).
UsuńTaka nauka trwa długo, ale jest super fascynująca, to fakt!
BTW, przeczytaj sobie tej moją starą recenzję: http://theobrominum-overdose.blogspot.com/2013/10/dolfin-mleczna-z-przyprawami-korzennymi.html
UsuńZgadzam się, że jest przepyszna, nie dziwi mnie, że aż tak Ci smakowała! Tak ją opisałaś, że nabrałam ogromnej ochoty na przeczytanie u Ciebie recenzji jakiejś czekolady plantacyjnej.
OdpowiedzUsuń