Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cadbury. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cadbury. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 lipca 2016

Cadbury, Turkish Delight

Ze sławną czekoladą Cadbury miałam dotąd styczność tylko raz i bynajmniej nie było to miłe spotkanie: w zeszłym roku w moje ręce wpadły batoniki C. z karmelem, czyli bodajże najgorsza kombinacja, jaka mogła mi się trafić. Ani czekolada, ani 'nadzienie' nie zrobiły na mnie wrażenia (mało powiedziane) temu nie skakałam ze szczęścia, gdy wróciwszy z Londynu mama wręczyła mi trzy tabliczki fioletowego Dairy Milk.* Z góry mówię: dwie już zeżarłam, jedna, Chocolate Puddles, była dla mnie przesłodzona i monotonna, natomiast druga, Medley, była 1000x lepszym odpowiednikiem Milki Collage. Jedząc tamte sztuki zauważyłam wręcz kolosalną różnicę między użytą czekoladą: w pierwszej była ona typową, tanią, przesłodzoną czekoladą za 3zł, natomiast druga rozpuszczała się gęsto, kakaowo i mleczne - zupełnie inna historia. Nie wiedząc co mam myśleć zabrałam się za ostatnią, największą tabliczkę - Turkish Delight.
*Dostałam również trzy mega (przynajmniej z wyglądu ;)) czekolady z dodatkiem kwiatów prosto z ogrodów Kew Gardens. Coś czuję, że one będą świetne :)


Otwierając 200-stu gramowe opakowanie właściwie nie miałam pojęcia, z czym mam do czynienia. Patrząc na grafikę dywanu z czekolady i różowego.. okrycia, stawiałam na galaretkę albo nadzienie owocowe. Po paru kostkach postanowiłam wygooglować, czym właściwie jest owo turkish filling iii... Zamarłam, oczy wyskoczyły mi z orbit, usta rozdziawiłam jak ryba. Chwilę potem zaczęłam tańczyć, śpiewać, robić fikołki i salta. Turkish delight, inaczej zwane lokum albo rachatłukum, to turecki przysmak z wody, cukru, skrobi i aromatów/innych dodatków, którym zajadał się jak prosię Edmund na saniach Białej Czarownicy w pierwszej z  części Opowieści z Narni. Ekranizacja książki była jednym z moich filmów dzieciństwa, a czerwone galaretki (właściwie zastygnięte kisiele) obtoczone w cukrze pudrze niezmiennie przykuwały mój wzrok i wprawiały w ruch me dziecięce ślinianki. A że bądź co bądź, oglądałam Narnię x razy, zawsze MARZYŁAM żeby ich spróbować, a tu proszę, totalnie niespodziewanie otrzymałam taką szansę! Kooocham Cię mamo! <3


Tabliczkę dzieliłam z bratem, toteż na zdjęciu widnieje jej większa połowa: całość liczy siedem rządków po cztery prawiekwadratowe kostki z wydrążonym 'Cadbury'. Czekolada pachnie kusząco, bowiem ulepkowo-czekoladowo. Dla jasności: bo tej tabliczce nie spodziewałam się absolutnie żadnych egzotycznych doznań, ba, nie spodziewałam się nawet smaku kakao. Liczyłam na mleczność, mega słodycz i spełnienie dziecięcych marzeń.



Czekolada rozpuszcza się gdość szybko, ale dość gęsto. W smaku przypomina słodkie, czekoladowe mleko z dodatkiem kremówki. Jest naprawdę gęste i przepyszne, przywodzi mi na myśl Dan Mleko (piłam je ze trzy lata temu, ale wiecie, wyidealizowane wspomnienia). To zdecydowanie ta lepsza partia Cadbury, z czego bardzo się cieszyłam, bo wiem, że mogło być o wiele gorzej.


Nadzienie zajmuje na oko 1/3 kostki, ma kolor dojrzałej truskawki. Pachnie lekko galaretkowo. Jego konsystencja z pewnością jest mi znana, ale żeby ją z czymś skojarzyć, musiałam zajrzeć w odmęty pamięci. Chyba najbardziej pasują mi tutaj te kultowe galaretki.
W smaku to aromatyzowana.. truskawka? Przypomina mi jakieś słodycze z dzieciństwa.. Chyba ponownie odwołam się do Cytrynek, to smak sztuczny, trochę mdły, ale przywołujący wspomnienia i cóż, ciężko go zjechać nawet mając świadomość, jak totalnie nie pasuje do obecnych upodobań. (i obecnej świadomości, czego się oczekuje od słodyczy).


Pozostaje pytanie: czy to razem gra? Mleczna do potęgi n-tej, słodka czekolada ze słodkawym, trochę mdłym nadzieniem? Powiem tak: na pewno jest to połączenie ciekawe i niecodzienne i mówię to serio, a nie żeby na siłę znaleźć pozytywy. Sztucznawość rachatłukum zanika przy dwóch warstwach Cadbury, robi się ono delikatne i do całości wprowadza ten swój smaczek, który naprawdę - wbrew moim przewidywaniom - mi pasował. Nie jest to połączenie-pewniak, pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi, ale te dwa wieczory które spędziłam z tą czekoladą były przyjemne. Ponownie: cieszę się, że trafiła do niej lepsza partia Cadbury, to pozwoliło mi się nią cieszyć i na chwilę poczuć się, jakbym znów miała osiem lat.
Ocena: 7.5 + serduszko/10
Cena: -

Wybaczcie za nieregularność wpisów, ale wakacje i te sprawy :) Jednak nigdzie nie pisze mi się tak dobrze recenzji jak u siebie w domu!

wtorek, 2 lutego 2016

Cadbury, Dairy Milk: Caramel Bar + Świeże daktyle

Ach prezenty, kto z nas ich nie lubi? Nie mówię o 'złapaniu' paskudnego wirusa w autobusie czy znalezieniu wymiocin kota na podłodze, ale o gadżetach ofiarowanych przez bliższą czy dalszą osobę. Nie mogłam nie ucieszyć się na wieść, że koleżanka siostry przywiozła nam z Anglii słodką niespodziankę; Batonik Cadbury z karmelem to, delikatnie mówiąc, ostatni produkt po jaki sięgnęłabym będąc na wyspach, ale że darowanemu koniu (koniowi?) w zęby się nie zagląda, nie mogłam źle się do niego nastawić. Sięgnęłam po niego z czystym umysłem i optymizmem.



Zapach batonika był tak słodki, że aż zapiekł mnie nos. Ślina napłynęła do ust, a umysł zaczął się denerwować, jak wielkim szokiem dla kubków smakowych będzie spróbowanie Cadbury Caramel po 'gorzkim' Wawelu.


Czekolada okalająca karmel (w jego obliczu tak licha) jest mleczna, słodka i w sumie tyle mogę o niej powiedzieć. Ciężko oderwać ją od nadzienia, a w porównaniu do niego rozpuszcza się o wiele szybciej. Wydaje mi się podobna do Milki, ale mam wrażenie, że jest mniej tłusta w sposób niesmaczny, a bardziej mleczna. Ale wciąż: bardzo słodka i w ogóle nie kakaowa.


 Ciemno-pomarańczowy karmel jest barrrdzo ciągnący, słodko-mleczny i straszliwie oblepiający dziąsła. Jeden gryz wystarczył żeby przyprawić mnie o drgawki, zarówno z powodu konsystencji jak i smaku. Caramel Bar ma w sobie posmak czegoś nieświeżego. Nie będę wyolbrzymiać i mówić, że smakuje starym tłuszczem, to jeszcze nie ten poziom obrzydliwości, ale ewidentnie coś w nim nie gra.
Nie wiem czy to konieczne wspominać, że nie ma co doszukiwać się w nim karmelowej paloności, jest tylko bezgraniczna słodycz, która momentami rośnie do takich rozmiarów, że odnosiłam wrażenie, że czuję sól (??). Tak słodkie, że aż słone?



Nie wiem jak to zrobiłam, ale pierwszego dnia zjadłam całego batonika na raz. Mogłam to usprawiedliwić przytępieniem po niedospanej nocy (1 stycznia) i ogromną potrzebą cukru, żeby się rozbudzić. Potem jednak nie miałam już żadnych wymówek i gdy sięgnęłam po Cadbury ponownie, poczułam prawie że obrzydzenie do tego produktu.
Są dni, kiedy może smakować, choć to w mojej opinii skrajne przypadki. Tylko z tego powodu dostaje taką, a nie niższą ocenę.
Ocena: 5-/10

Idąc dalej w słodkie, tylko zdrowsze i smaczniejsze, chciałam wam przedstawić krótkie porównanie daktyli suszonych, najtańszych i najbardziej popularnych i świeżych, które są moim niedawnym odkryciem.



Mniejsze suszki, które możemy kupić w sklepie za ok. 7zł/kg są zazwyczaj twarde, wręcz właziwzębowe, mają intensywniejszy smak od świeżych (który dla mnie jest po części 'smakiem suszonych owoców'), w moim odczuciu są mniej słodkie, choć trafiałam w tym przypadku na wyjątki. Często mają twardą i kruszącą się skorupkę, co może wynikać z faktu, że niektórzy producenci maczają najtańsze gatunki w syropie glukozowym (sic!)
Dobry suszony daktyl może smakować prawie jak krówka, ale ja tylko raz trafiłam na tak smaczne sztuki ;)

Z kolei świeże daktyle, moje akurat z gatunku Mozafati, konsystencją przypominają takie galaretki, (tylko miększe) i są bardzo lepkie (co odczułam szczególnie przy krojeniu). Widoczne na zdjęciu białe włoski mają lekko sfermentowały aromat - trochę jak rodzynki. Są bardzo, bardzo słodkie (podobno najsłodsze są takie ze 'spoconą' skórką, na ich wierzchu widać skrystalizowany cukier) i ja ich smak odbieram jako miodowo-karmelowy. Jedna sztuka tego cudeńka zawiera ok. 30 zdrowych kalorii (a przynajmniej tak mówi mi opakowanie) i wbrew pozorom i w przeciwieństwie do suszonych, 6-8 takich potrafi naprawdę nasycić. Ja 550-cio gramowe pudełko kupiłam za 13 zł i nawet policzyłam, że w środku znajduje się 48 takich :D Mając za sobą wszystkie sprawy techniczne, nie pozostaje mi nic innego jak gorąco wam je polecić i z góry życzyć smacznego ^.^