poniedziałek, 29 lutego 2016

Lindt, Hello My name is Dark Chocolate Cookie

 Hello, witam się z wami Lindt'owskim wyrobem z serii: czekolada z czekoladą w czekoladzie. Tego batonika, razem z wersją Caramel Brownie (o której nic pisać nie będę, była dla mnie za słodka i nijaka :P) przywiozła mi z Włoch koleżanka wiedząca o mojej czekoladowej pasji (ba, ja ją częściowo nią zaraziłam). Ucieszyłam się na myśl, że jako pierwszy z tej serii będę mogła sprawdzić wariant niedostępny w Polsce (przez co bardziej pociągający) i potencjalnie bardzo smaczny, choć nie przyprawiający mnie o dreszcze ekscytacji. Jak to wyszło - zapraszam was niżej i przy okazji przepraszam za (znów) dość kiepskie zdjęcia.


Przez wielkość i formę 'tabliczki' strasznie ciężko mi się ją fotografowało, po lepsze ujęcia radzę wyprawić się wgłąb internetu.
Pachnie.. czekoladowo-kakaowo-brownie. Mam mówić dalej? ;)


Najpierw warstwa samej czekolady: od pierwszym chwil rzuciła mi się w oczy (eee usta) jej gęstość i treściwość. Aksamitna i kakaowa, gorzka, a jednocześnie śmietankowa. Tak jakby mniej tłuściutka, a wyżej procentowa Bellarom Rich Chocolate. Na tyle gładka, że prawie zakleja usta. Od czasu do czasu mam wybitną ochotę na taką konsystencję, choć na co dzień suchość mi nie przeszkadza.


Kryjący (dosłownie, patrzcie na zdjęcie) się w środku krem jest na pozór zwarty, ale w rzeczywistości tłuściutki i szybko się rozpuszcza. W smaku podobny do czekolady, ale odrobinę słodszy, bardziej maślany i jakby taki 'ciastowy' - preludium do kryjących się w środku kawałków brownie? Hmm, nie powiedziałabym: okruszki ciasta są chrupiące i trochę słonawe (co poczułam jako pierwsze). Pewnie były też kakaowe (jak Oreo), ale mogło mi to umknąć przez wszechogarniającą czekoladowość. Mimo to stanowiły miły dodatek, niczego im nie zarzucę.


Spróbowawszy wszystkich warstw osobno i kiwając głową: "dobre, dobre", wgryzłam się w całość biorąc konkretny gryz.. I ooo mój Boże, jakie to jest boskie! Fuzja kakao, czekolady, śmietanki i ciasta z czekolady i kakao... Nie potrzebowałam doszukiwać się w tym niczego więcej, to było po prostu orgastyczne. (jak to dziwnie brzmi na tym blogu :P Ale dobrze oddaje moje myśli! ) Możecie sobie wyobrazić, jak ciężko było mi przezwyciężyć chęć zeżarcia czekolady w minutę i odłożenia części (1/3) dla koleżanki. Mam wielką, WIELKĄ ochotę kupić jej pełnowymiarową wersję i uczynię to przy najbliższej możliwej okazji.
Ocena: 10/10
Cena: prezent

sobota, 27 lutego 2016

Bellarom, Edel-Kaffee-Sahne: kawowo-śmietankowa z białą czekoladą

Grube kostki, duża gramatura, smak na pograniczu pychoty i kiczu - oto powody dla których nie chciałam kupić tej czekolady. Parę pozytywnych recenzji trochę podłamało moje samozaparcie, ale wciąż tabliczki nie nabywałam. W końcu zupełnie spontanicznie wysunęłam bratu propozycję na złożenie się na nią i podział fifty-fifty, ale i ten plan spełznął na niczym gdy okazało się, że nie mam drobnych. Mimo to ją kupił i powiedział, żebym się częstowała i ją na blogu opisała. Jak to fajnie mieć wspierające hobby rodzeństwo! To wcale nie tak, że to ja na co dzień faszeruję go resztkami czekolad, co to to nie.


Zapach ma 'typowo-kawowo-słodyczowy', ale jakby lepszej jakości.


Biała część, niczym warstwa pianki na kawie, jest zauważalnie cieńsza i trochę słabsza w smaku. Tłusta i szybko się rozpuszcza, na szczęście nie przywodzi na myśl nic obrzydliwego. Jest także konkretnie słodka, za to pochwalę ją za przyjemny posmak śmietanki, tak dobrze pasujący do białej czekolady.


Część ciemniejsza jest w idealnym stopniu kawowa, tak między mocno średnim a mocnym :D. Nie powala goryczą na kolana i dobrze, suma summarum to czekolada a nie filiżanka espresso. Wyraźny smak kawy jest w tylko minimalnym stopniu 'słodyczowy'.
Obie warstwy gryzione razem są niczym filiżanka kawy z kapką mleka i łyżeczką kakao, udekorowana słodką bitą śmietanką. Jako że mając przed sobą taki deser, pierw wypiłabym część płynną, a 'górę' zjadała łyżeczką, tak i tą czekoladę wolałam dzielić na warstwy, chociaż nie powiem, żeby całościowo 'się gryzła. Było bardzo smacznie, nawet bardziej, niż myślałam. Dokładając do tego solidną jakość wykonania, kawowo-śmietankowa Bellarom była kolejną udaną tabliczką tej firmy, a także miłym krokiem ku nie-takim-złym kawowym słodyczom.
Ocena: 9/10
Cena: 6,49zł

czwartek, 25 lutego 2016

Amatller, gorzkie Ecuador 70% & Ghana 70%

Dzisiaj porównanie dwóch miniaturek Amatller: 70-cio procentowych Ekwadoru i Ghany. Jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, dotąd nawet nie zastanawiałam się nad pochodzeniem kakao z tabliczkach które jadam. Nie będę rozpisywać się jak bardzo cieszyłam się na tą degustację, zamiast tego przejdę od razu do rzeczy, prosząc z góry o wyrozumiałość bo to mój 'pierwszy raz' ;>

(Przepraszam za brak zdjęcia samej tabliczki, wyszło tak niewyraźne że nie mogłam go tu wstawić. Będzie ją widać w porównaniu na dole)

Zaczęłam od Ekwadoru który odznaczył się silniejszym od Ghany zapachem: mi wydał się ziołowy. Łamie się z wyraźnym chrupnięciem i jest dość twardy. Jako pierwsza wyłoniła się kwaskowość, którą ja określiłabym jako cytrusową. Cytrynową?
 Przy tym lekka tylko pylistość, bo czekolada raczej rozpuszczała się gładko. Trochę wysusza usta, ale znów: tak jak 85% jest na swój sposób soczysta. Zapewne wpłynął na to posmak cytryn. Miałam także wrażenie podszczypywania w język, jakby od jakiegoś ziołowego lekarstwa.
Mimo tych nut czekolada jest dość łagodna i (na szczęście) fajnie czekoladowa. Taka (w dużym cudzysłowie) "po prostu" gorzka czekolada 70% dobrego wykonania. Smakowała mi, ale nie oszalałam na jej punkcie jak na wersji 85%.


Ghana pachnie delikatniej i, powiedziałabym, zwyczajniej, bo bardziej kakaowo.
Rozpuszcza się oporniej niż Ekwador i w przeciwieństwie do niej pierwsze co poczułam, to rozkoszną goryczkę, którą jednak nie od razu zidentyfikowałabym jako kakaową. Po chwili wyczułam w niej coś kwaśnego i po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że przypomina mi ona kwaśną kawę. Wiecie, nie jestem kawowym smakoszem, gdy robię sobie espresso rozróżniam tylko dwa typy, które naprzemiennie do domu kupujemy: gorzką i kwaskową. Tu jest ten drugi typ, za którum w formie napoju nie przepadam, ale 'w czekoladzie' mi smakował.
Gdzieś w niej jest ukryta słodycz, która raz się pojawiała, raz znikała, ale gdy była obecna, trudno jej było nie zauważyć.

Po lewej Ghana, po prawej Ekwador

Jedząc tabliczki kęs po kęsie, to Ekwador wydawał mi się słodszy. To dziwne, na początku odebrałam go jako wyraźnie kwaskowego. Czyżby był to pojedynek słodkiej pomarańczy z cierpkawą kawą, której wierzch posypano cukrem trzcinowym?
Tak, Ekwador jest kwaśniejszy, a przy tym (o ironio?), słodszy; Do tej mieszanki doszedł ziołowy posmak. Kawowy aromat z Ghany bardziej przypadł mi do gustu i tym większą mam przez to ochotę na wypróbowanie jej ciemniejszego wariantu.

Oceny: Ekwador - 8/10
Ghana - 8.5/10

wtorek, 23 lutego 2016

Amatller, gorzka Ecuador 85%

Jak ja lubię miniaturki! Gdy nie są przesadnie małe (np. 5g, mały cukierasek) i do tego ładnie zapakowane, mogą okazać się ratunkiem dla biednego portfela i spragnionej słodyczy duszy. Czekolady Amatller (dostępne w sklepach Piccola Italia & Mediterraneo) okazały się występować w pokaźnej gamie smaków, a że ja nie chciałam ograniczać się do jednego, postawiłam na parę tabliczek w wersji mini. Ważą one po 18g, a trzy z nich mają przepiękne opakowania, które już trafiły do mojej kolekcji. Przedstawię je wam wg. chronologii jedzenia, jako pierwszą pochłonęłam 85% z kakao z Ekwadoru.



W zapachu, oprócz dość ciężkiego kakao, wyróżnia się coś drzewnego czy ziołowego. Nie są to najlepsze określenia dla tej nuty, ale lepszych nie znalazłam.


Przystąpiłam do łamania mini tabliczki. I tu mój komentarz z zapisków w telefonie: Jeeju jaki trzask! Bacząc na moje zerowe doświadczenie z gorzkimi czekoladami - najgłośniejszy jaki słyszałam. Ciekawa jestem, jak twarda byłaby ta czekolada, gdyby dano jej grubszą warstwę.


Konsystencja czekolady jest przyjazna pomimo tych 85%, bo nie szorstka, ani też nie tłusta, coś pomiędzy. Przy pierwszym gryzie najprędzej naszło mnie skojarzenie z sadzą lub czymś przypalonym, potem przyszła kwaśność i ona także wydawała się.. hmm.. 'sfajczona'. Jednocześnie nie była zalewająca i wykrzywiająca twarz, powiedziałabym raczej, że uderzała punktowo, podczas gdy w tle grasował ten smaczek spalenizny.
W opozycji do tej mimo wszystko ostrej mieszanki, kakao było aromatyczne i w pewien sposób złudnie słodkie. Ciekawa jestem, jak by się spisało przy większej ilości czekolady, to niesamowite ile smaku miała w sobie taka cieniutka tafelka.

Czekolada porządnie wysuszała usta, ale co ciekawe w notatkach miałam napisane, że wydała mi się także orzeźwiająca. Sporo zaskoczeń spotkało mnie przy jej jedzeniu, a suma sumarum niezwykle mi zasmakowała, zaskoczona byłam, że tak bardzo! Chciałabym spróbować także miniaturki 85% z Ghany, to byłoby ciekawe porównanie.
Ocena: 9/10
Cena: 2,80zł,

niedziela, 21 lutego 2016

Ritter Sport, Caramel Nuts

Jedna ze starszych notek, która czekała i czekała w kolejce na swój chwalebny debiut. Ritter Sport Karamell Nuss, czyli czekolada, która przez parę miesięcy spędzała mi sen z powiek. Jej poszukiwania zawsze kończyły się fiaskiem, więc oferta darmowej dostawy od Decathlonu, który ma ją w asortymencie, spadła mi z nieba niczym cud. Kiedy ją w końcu dostałam, nie było dla mnie ważne czy to tylko, czy aż Ritter Sport - po takim czasie oczekiwania miałam na nią ogromny apetyt!


Zapach? Hmm.. Powiedziałabym, że jak orzechowe (czy tam nugatowe) Merci.


Czekolada jest mocno nasiąknięta orzechową nutą, nazwałabym ją wręcz orzechowo-kakaową, jak Nutella z moich dziecięcych wyobrażeń. Dość tłusta ale gęsta, łatwo topi się na języku. Silnie mleczna, jak na 'skalę' Rittera - dobra.


Nadzienie jest tłuste, ale jednocześnie delikatne i, niestety, mało konkretne w smaku. Powiedziałabym, że maślane i troszeczkę orzechowe. Pod żadną postacią nie znalazłam w nim karmelu, co było dla mnie największym zawodem. Jest tu nutka słodyczy podchodzącej pod słoną i niegroźny 'przedźwięk' masła. Ta część wydaje się bardzo szybko znikać, robiąc miejsce dla chrupiących dodatków..


.. którymi w tym przypadku są ryżowe i kukurydziane chrupki. Smak obu jest intensywny i łatwy do wychwycenia. Wait a second, są tu także cząstki orzechów. Nadają one całości orzechowo-nugatowy wydźwięk. Osobiście nie oszalałam na jego punkcie, ale nie będę się o to czepiać, skoro nazwa czekolady brzmi Caramel Nuts (tylko gdzie ten karmel skoro tak?)
 Z kolei chrupki dodają czekoladzie niesamowitej lekkości (łudzącej zmysły na tyle, że bez problemu pochłaniałam kostkę za kostką), a te kukurydziane dodatkowo przyjemną nutę soli, intensywniejszą niż w niejednym karmelowo-solonym nadzieniu. (ekhem, Galaxy)

Kukurydziano-orzechowy smak przypomniał mi jakąś odmianę musli, także dobrze mi się jadło tą czekoladę do zimnego mleka.

Degustacja pomarańczowego Ritter Sporta przebiegła (wbrew moim oczekiwaniom) zupełnie bez szaleństw, przyjemnie, ale z pewnością nie było to coś, na co się nastawiałam. Może to po części moja wina (za duże wyobrażenia), ale i sam producent nie popisał się nadziewając całkiem niezłą czekoladę bezpłciowym nadzieniem, którego największym plusem była konsystencja. W ogólnym rozrachunku - OK, ale nigdy więcej jej nie kupię.
Ocena: 7/10
Cena: 4,99zł

piątek, 19 lutego 2016

Zotter, Labooko Goat's Milk - ciemna 64% z kozim mlekiem

Grupa przetworów zawierających w sobie kozie mleko jest dla mnie, póki co, częściowo owiana tajemnicą. Do tej pory próbowałam jedynie paru odmian koziego sera (uwielbiam) i raz koziego jogurtu naturalnego (wyplułam). Nie sądziłam, że zanim spróbuję samego koziego mleka, trafi mi się okazja skosztowania czekolady z jego udziałem. Zotter'a Goat's Milk kupiłabym na bank, prędzej czy później, jednak szybsza okazała się moja koleżanka i to jej zawdzięczam udostępnienie tabliczki do zdjęć i, oczywiście, do degustacji.


Po wysunięciu jednej z 35-cio gramowych tafelek (swoją drogą, jak na mój gust bardzo ładnie są zapakowane) i sfotografowaniu jej (jak ładnie łapała ostrość!) poczułam po równo kakaowy i kozi zapach, z charakterystycznym dla tego drugiego, lekkim szczypaniem w nos.


Czekolada bardzo przyjemnie rozpływa się pod naciskiem języka, jej delikatność jest wręcz chwilami dziwna w zestawieniu z zapachem.. i smakiem. 
Od pierwszej chwili czułam bardzo specyficzny kwasek, chociaż myślałam, że wiem, czego się spodziewać (po kozim mleku), to mimo wszystko zaskoczył mnie. Dominuje on w całej kompozycji, a z pewnością dominuje nad kakao, które, chociaż jest niezaprzeczalnie obecne, pozostaje w jego cieniu. (A i tak zawiera się w tabliczce w 64%.) Jednocześnie ten kwasek nie jest wykrzywiający, nachalny czy zbyt mocny - jest akurat.

Po rozpuszczeniu kostki w ustach zostaje lekko nieświeży posmak, taki jak po pleśniowym serze. Specyficzny, ale zgaduję że fanom takich wyrobów (w tym i mnie, kocham serowe śmierdziuchy) nie będzie przeszkadzać.


Gdy minęło pierwsze zaskoczenie kwaśnym kozim smakiem, bardzo szybko wkręciłam się w czekoladę i już po dwóch kęsach byłam pewna werdyktu: baardzo mi ona smakuje. To naprawdę fajna odskocznia od tradycyjnych, mlecznych czekolad. I, uwaga, teraz nastąpi dziwne stwierdzenie: chociaż jest to, w pewnym sensie, mało 'czekoladowa' tabliczka, to jest kwintesencją mleczności, której w takowych produktach szukam. Może to moje świeże wrażenia, ale kozie mleko sprawdziło się w tej czekoladzie lepiej, niż to krowie w x innych tabliczkach przeze mnie próbowanych. Z jednej strony intensywne, z drugiej delikatne i bardzo milky, bardzo smooth. Jednym nie przepadnie do gustu, może nawet ich obrzydzi; Drugim podbije serce i ja do tej grupy się zaliczam. Z całą pewnością ją sobie kupię, mimo że tyle smaków jeszcze do spróbowania!
Ocena: 9/10

środa, 17 lutego 2016

Auchan Noir Degustation - gorzka 74% z karmelizowanymi ziarnami kakao

W poszukiwaniu czekolad, które zaspokoją moje ostatnie zachcianki na wytrawniejsze smaki, zrobiłam sobie wyprawę 'do centrum' z zamiarem kupienia jednej czy dwóch z 'tych lepszych' tabliczek. Jako że w tym czasie miałam ferie, moje odczuwanie bieżącego czasu było lekko zaburzone i dopiero stojąc przed sklepową witryną uświadomiłam sobie, że jest niedziela. Wszystkie interesujące mnie miejsca okazały się, oczywiście, zamknięte i mniej więcej po 1.5h krążenia po galerii bez celu dałam za wygraną. Wracając w podłym humorze i z niskim poziomem cukru, w akcie desperacji wlazłam do nieznanego mi wcześniej marketu Simply (?) i wyszłam stamtąd z czekoladą produkowaną dla hipermarketu Auchan. Nie ma co, wyprawa życia i łupy jakie wspaniałe!


Tabliczka jest raczej krucha i delikatna. Każdą kostkę zdobi niespecjalnie urodziwe ziarno kakao, dla mnie wyglądają one jak rozcięte usta, no ale co kto lubi. Mimo tego małego zgrzytu przyznam, że ogólnie czekolada mi się podoba, co jest rzadkością w przypadku dyskontowych wyrobów (i nie tylko zresztą).


Nuta przewodząca w zapachu jest prosta, ale aromatyczna: ciemne, gorzkie kakao.

Mimo, że od początku po ustach rozpływa się kakaowa goryczka, z tyłu za nią kroczy cień słodyczy. Możliwe, że gdyby nie dodatek nibsów byłaby ona trochę mniejsza, ale o tych małych jegomościach nich za chwilę. Czekolady na pewno nie zaliczyłabym do gęstych i kremowych, rozpuszcza się ona dość szybko, ale przyjemnie. Na szczęście, czego obawiałam się przy gryzieniu, nie jest 'tanio' sucha, w sposób jaki bywają tanie gorzkie czekolady. Zazwyczaj czuć w nich, dosłownie, kakaowy proszek, tutaj nie musicie się o to martwić, Auchan naprawdę się postarał.


Rozdrobnione ziarenka kakao są rozsiane po całej tabliczce. Przy ich przegryzaniu najpierw uwalnia się leciutka słodycz z karmelizowanej skorupki, a chwilę później odzywa się ich gorzki smak; nie jest on najintensywniejszy na świecie, ale stanowi miłe zwieńczenie całości. Wielbiciele urozmaiconych konsystencji będą zadowoleni, nibsy chrupią aż miło. W dodatku w pewnym momencie, zapewne przez to, że są prażone, nasunęły mi skojarzenie z popiołem lub bryłką węgla.
Ciekawa przygoda za mniej niż 5zł - ciężko lepiej wydać takie pieniądze! Nie żałuję, że tamtego dnia nie dostałam tych czekolad które chciałam, bo i tak później udało mi się je zdobyć, a tak mam dodatkowo sprawdzony, tani produkt, do którego z chęcią w przyszłości wrócę.
Ocena: 8/10
Cena: 3,99zł

wtorek, 16 lutego 2016

Lindt, Caramel Croquant + obiadowa kaszasta inspiracja

Lindt Caramel Croquant - bo jak trafiam na promocję czekolad w Empiku, to są to właśnie takie smaki. Wolałabym czystą mleczną, na którą od jakiegoś czasu "się czaję" (choć bez zbytniej presji), ale skoro już przecena jest, to szkoda nie skorzystać. Mając to wyboru tę i okropną 85%, nie wahałam się ani chwili. 


Pachnie intensywnie słodko, krówkowo i jakby tak.. słodką śmietanką?


Jest zaskakująco miękka, zaskakująco bo w taki mleczny, bogaty sposób. Jak kłębek ubitej słodkiej śmietanki. Jako pierwsza wybiła się słodzka, krówkowa nuta; nie karmelowa, nie toffi, ale krówkowa właśnie. Z tym smakiem w dziwny (czy nie tak dziwny) sposób związane było kakao. Jakby był to czekoladowy, krówkowy cukierek? Tezę tę podtrzymałam do czasu, gdy przegryzłam spory kawałek karmelu.


Chrupiących drobin jest od groma. Są bardziej karmelkowe niż karmelowe, leciutko tylko palone. Nie powaliły mnie specjalnie, ale w porównaniu z czekoladą, to one są tymi 'wytrawniejszymi'. Jednocześnie mam wrażenie że część kakao się przy nich.. skoncentrowała (?) i przez to w moich myślach pojawiły się czekoladowe Werthers'y.

Nikogo chyba nie zaskoczę mówiąc, że poziom słodyczy jest przez cały czas  bardzo wysoki, raczej trudno znaleźć słodszy produkt od Lindt'a. Do tego mleczność przeważa nad kakao, które jest o wiele mniej wyczuwalne niż chociażby w kopułce ze świątecznej Weichnachts. I przez to uważam, że nie jest to czekolada na co dzień, bo 'czekoladowością' to ona nie powala. To tak teoretycznie, a w praktyce? W praktyce podobnie, jednego dnia Caramel Croquant nie podpasowała mi w ogóle i poddałam się po połowie kostki. Następnego natomiast zjadłam na raz prawie pół tabliczki, przesłodzona do granic możliwości, ale szczęśliwa. Stąd ta wysoka (w porównaniu do wydźwięku recenzji) ocena.
Ocena: 8/10


EDIT: jako że post wyszedł dość krótki, pokażę wam dzisiaj także jedną propozycję obiadową, do której inspirację zaczerpnęłam z przepisu Iwusa :) Jest to szybkie wegańskie danie, które w swej prostocie podbiło moje serce i kubki smakowe. Wykonanie jest bardzo proste i mieści się w 20 minutach!


Składniki:
50-60g kaszy jaglanej
Pół (ok. 200g) brokuła
Jedna duża marchewka
1-2 łyżki (wg. uznania) orzeszków ziemnych

Wrzucamy woreczek kaszy (biorę z niego mniej więcej połowę) na wrzątek, lekko solimy i po zagotowaniu zostawiamy na małym gazie. W tym czasie obieramy i kroimy w krążki/kostkę marchewkę a brokuła dzielimy na różyczki. Z jego 'nogą' możecie zrobić co chcecie, ja zjadłam na surowo tak jak polecał autor oryginalnego przepisu - rzeczywiście pycha! Wracając, kiedy kaszy zostało ok. 3 minuty do końca gotowania (ja ją trzymam ok. 20 minut), wrzucamy do niej brokuła, a na ostatnią minutę dodajemy też marchewkę. Po tym czasie wszystko odcedzamy i odstawiamy na chwilę, bo czas na nasz ostatni składnik: orzeszki. Rozgrzewamy suchą patelnię i prażymy fistaszki przez 2-3 minuty, aż się ładnie przyrumienią. Na talerz wykładamy kaszę, warzywa, posypujemy orzeszkami i nasze mega pyszne i szybkie danie gotowe! W oryginale autor doprawiał je też kuminem i miętą, ja nie miałam żadnej z przypraw więc pominęłam :) Smacznego!
Wartość energetyczna: ok. 450 kcal :)


niedziela, 14 lutego 2016

Bellarom, Rich Chocolate - ciemna śmietankowa 45%

W natłoku mało atrakcyjnych promocji na czekolady Fin Carre, których ceny i tak oscylują wokoło 2,50-3zł, Lidl ten jeden raz się zlitował i przecenił bycze tabliczki Bellarom, o których słyszałam wiele dobrego i dawno bym się na niektóre zdecydowała, gdyby nie cena. Co prawda w stosunku do gramatury - 200g - jest ona bardzo dobra (o czym też później), ale bądź co bądź łatwiej wydać na raz 3zł za czekoladę niż prawie 7zł. Co prawda ostatnio się tej reguły nie trzymam, czego efekty zobaczycie za jakiś czas, ale zazwyczaj górę bierze moja wewnętrzna sknera. A ja sknerą bywam straszną.

Anyway, skoro już promocja się zdarzyła, trzeba było dokonać wyboru między dziesiątką smaków i był to wybór niesłychanie trudny. W końcu stanęło na ciemną (w opisie gorzką, no ale kaman, 45%) tabliczkę śmietankową z 14% śmietany i 5% pełnego mleka w proszku. Tłuściutko!


Zapach jest fuzją śmietanki i ciekawej, kawowej nuty. Kostki są potężne (ale też eleganckie) i swoje ważą, bo 20g każda.


Po wgryzieniu się w masywną tabliczkę szybko uwalnia się z niej gęste, lepkie kakao, mocne, ale niespecjalnie goryczkowe. Albo wróć, troszkę gorzkości tu jest, ale tak jak w zapachu, tak i w smaku kojarzy mi się ona z dobrą, prażoną kawą. Smaki najlepiej się uwalniają, gdy odgryzałam po kawałeczku czekolady, kruszyłam ją zębami na cząstki i dawałam się rozpuścić. Wtedy też pod kontrolą była tłustość: jest to czekolada śmietankowa nie tylko z nazwy. Ów składnik czuć bardzo wyraźnie, przekłada się to gęstą, kremową konsystencję (jakby częściowo ubita, zastygnięta kremówka właśnie), którą należy delektować się po kawałeczku. Ja za pierwszym razem wzięłam zbyt duży jej gryz, za szybko się z nim "rozprawiłam" i przez to moje pierwsze wrażenie było takie: za tłusta. Wiecie (czy nie), jestem na tą cechę dosyć wrażliwa. Do tej tabliczki musiałam podejść umiejętnie, a gdy mi się to już udało, byłam bardzo zadowolona.


W tym wszystkim zapomniałam wspomnieć o słodyczy, może nie pomyślałam o niej gdyż w tej czekoladzie jest bardzo subtelna i nie narzucająca się. Wyobraziłam sobie, że płynie ona z części 'nabiałowej' tej tabliczki, wiecie, tak jak naturalnie słodkie jest mleko.

Rozprawienie się z całą tabliczką zajęło mi ok. 2 tygodnie. Przez ten czas częstowałam nią też brata, koleżankę.. Rzadko miałam na nią ochotę i przez to ciągle zastanawiałam się, jaką ocenę powinnam jej wystawić. W końcu robię to pod wpływem impulsu, bo gdy przez ostatnie dwa dni jadłam trzy ostatnie kostki, smakowała mi bardziej niż nigdy. Wtedy najmocniej napawałam się połączeniem kakao, kawy, gorzkiego karmelu (zwrot z moich notatek) i śmietanki. A to wszystko w tak niesamowicie niskiej cenie! (za nią także podwyższyłam ocenę)
Ocena: 10/10
Cena: 6,49zł (ja kupiłam na promocji za bodajże 4,49zł)

sobota, 13 lutego 2016

J&K Chocolatier, Vollmilch Himbeer-Cocos - mleczna z płatkami kokosowymi i malinami

Takie cudeńko nie miało szans schować się przede mną na Biedronkowej(!) półce z przecenami, stojąc wśród puszek i pudełek od razu przykuło moją uwagę. Nie mam pojęcia kiedy i dlaczego w ogóle pojawiły się w tym sklepie, bo w 'normalnej' ofercie ich nie widziałam. Do wyboru była jeszcze mleczna z kruszonymi orzeszkami (nie dziękuję).


Cena mimo wszystko nie była najniższa, bo 6 czy 7 zł za 70 g - nie jest to więc budżetowy produkt no-name, a czekolada wyceniona 'na poziomie' Lindt'a Excellence. Poza tym wyprodukowana w Niemczech, więc założyłam, że mogę mieć wobec niej jakieś oczekiwania. Na pewno spełniło je opakowanie w połączeniu ze ślicznymi kostkami czekolady (5 po 8,7g).


W zapachu przebija się kokos i kwaśna nuta malin. Nie jest to walnięcie natury, ale sprawia przyjemne wrażenie.
Czekolada jak na mleczną jest twardawa. Wyraźnie - i po równo - mleczna i kakaowa. Topi się dość powoli, co sprawdzałam na kawałku 'oczyszczonym' specjalnie z dodatków ;). Nie jest to najwyższa półka, żadna tam tabliczka za 100 milionów, ale spełnia swoją rolę: jest bardzo smaczną bazą, lepszą od niejednego próbowanego Ritter Sporta.


Płatki kokosa są bardziej chrupiące niż, w charakterystyczny dla niego sposób, chrzęszczące, dają czekoladzie ogólno-kokosowy wydźwięk, ale same w smaku nie są zbyt intensywne.
Maliny za to są konkretnie kwaśne i malinowe tak jak powinny, miło że nie dosładzano ich w żaden sposób. Oba elementy fajnie się ze sobą łączą, żaden nie wybija się i nie zagłusza smaku czekolady.

I tyle, proste? Proste, a całość niesłychanie mi smakowała. Ciekawe połączenie prostych składników, w słusznej jak na tą cenę jakości, stonowana słodycz i wyraźna kakaowość. Nie spodziewałam się tak smacznego kąska po tabliczce kupionej w Biedronce, na przecenie ;) Oby więcej takich zaskoczeń w przyszłości!
Ocena: 8/10
Cena: 6-7zł, nie pamiętam

czwartek, 11 lutego 2016

Ritter Sport, Honig Salz Mandel

Przez nałogowe przeglądanie ofert sklepów z niemieckimi produktami mój umysł delikatnie przestawił się na tenże język i gdy koleżanka przez telefon czytała mi opis czekolady: Milk chocolate with almonds, zupełnie nie skojarzyłam o jakim dodatku mówi. Jakie almonds? Migdały - mandel! Miód - honig! I tak dalej.
Gdybym była jeszcze w gimnazjum ta zmiana miałaby jakiś sens, ale obecnie uczę się hiszpańskiego i do naszych zachodnich sąsiadów migrować nie zamierzam, także tego..


Honig-salz-mandeln była jedną z najbardziej pożądanych przeze mnie Ritterek. Kupując ją miałam fazę na czekolady z migdałami, dodatek tych orzechów wydawał mi się taki egzotyczny i inny - w końcu to nie typowe laskowce. Chociaż obecnie już tak nie myślę, z chęcią co jakiś czas po takie tabliczki sięgam, czasami klasyka jest najlepsza. Tutaj jednak do czynienia z takową nie mamy, przez równie 'egzotyczny' i 'ekstremalny' dodatek: sól. 


W zapachu HSM niezaprzeczalnie wyróżniłam kakao, orzechy, oraz słony pierwiastek typowy dla prażonych orzechów. Pycha!

Najpierw czekolada: w pierwszej kolejności mleczno-tłusta, dopiero potem kakaowa. Rozpuszcza się lekko proszkowo, jednocześnie zalewając usta falą słodyczy, która w tej tabliczce jest dość wysoka, nawet jak na Ritter Sport. Nie są to wyżyny umiejętności tej firmy, od czasu degustacji Milk Whole Hazelnut mam wobec niej choć minimalne wymagania. Może za wysokie?


Czekolada oprócz denerwującej (mnie) proszkowości ma w sobie dodatkowo malutkie ścinki/drobinki,  które nie mogą być chyba niczym innym jak podprażoną skórką z migdała. Obok nich w postaci płateczków występuje sól, ale mimo, że natrafiam na nią już na początku, jej aromat wydaje się stonowany czy hmm, ugrzeczniony.


Migdały były wyraźnie prażone i chrupkie, to dobrze. Ich smak był uwydatniony, bardziej naturalny niż np. w Mount Momami, bo nie przytłumiony przez sól. Przy nich soli było naprawdę mało, myślę, że więcej pałętało się jej w samej czekoladzie.

Migdały podprażone, a nie przesmażone i przesolone, idealne. Czekolada mogłaby być odrobinę mniej tłusta i zdecydowanie mniej słodka, a za to dawać porządniejszego, kakaowego kopa. Soli jest jak na lekarstwo, choć może to lepiej, niżeli miałoby jej być za dużo? Z drugiej strony tyle produktów nazywa się solonymi żeby tylko przyciągnąć klientów, w końcu to takie egzotyczne połączenie. No nie wiem, przymknęłabym na nią oko gdyby nie słaba baza, której firmie posiadającej mój kredyt zaufania wybaczyć nie mogę.
Ocena: 7.5/10