niedziela, 17 kwietnia 2016

Cachet, Cocoa Nibs - gorzka 70% z karmelizowanymi nibsami

Choć choroba nie odpuszcza, mam wrażenie, że czekoladowy zastój powoli mija. Wczoraj wybrałam się na spacer do galerii, 20 stopni a ja w polarze i czapce - ciekawe doświadczenie, ciekawe. Miałam kupić książkę, wyszłam z kubkiem termicznym i dwoma czekoladami, czyli as always. Owe dwie tabliczki to gorzkie Cachet, na które trwa teraz promocja w Almie, jedną zobaczyłam na blogu u Ani i bardzo jej pozazdrościłam, a tu okazało się, że jeszcze jakiś czas będą przecenione! Dla zainteresowanych są jeszcze takie smaki jak deserowa/gorzka z migdałami i solą, z solą i karmelem.. Ale ja nie miałam na nie zbytnio ochoty, postawiłam na klasykę w lżejszym i mocniejszym wykonaniu. Dzisiaj 70% z karmelizowanymi kawałkami kakao, czyli jednym z moich ulubionych dodatków.

Ważne: jako że, jak wspominałam, chora jestem dalej i moje zmysły są przytłumione, nie będzie to recenzja zbyt bogata i pewnie coś mogłam pominąć, czegoś nie wyczuć. Ale co robić gdy nachodzi ochota na gorzką, dobrą czekoladę, bronić się nie będę :D


Podział tabliczki.. Nie no, podziałem tego nazwać nie można, czekolada łamie się jak chce. Niby-rzędów jest cztery, czyli każdy to idealnie zalecana porcja 25g. Pfff. Mam wrażenie, że tabliczka jest grubsza niż, przykładowo, Lindt Excellence. (O, na nie btw. też była promocja, 7,50zł - no szaleństwo. Nie kusiło w ogóle.) Zapach jest tu nierozłącznie związany ze smakiem więc..


Czekolada, choć - bądź co bądź - tylko 70%, jest wyraźnie gorzka. Możliwe, że chwilowy czekoladowy odwyk wpłynął jakoś na mój odbiór, ale z drugiej strony zatkany nos i generalnie gorsze działanie zmysłów.. Nie wiem. Wracając: gorzkość ta miała kawową naturę, nie zbyt intensywną, nie za słabą, jak espresso z delikatnych ziaren. Po paru gryzach doszedł do niej pewien orzechowy smaczek, powiedzmy, że smak pasty z orzechów. To połączenie aromatów praktycznie od pierwszej chwili przypomniało mi Ghanę; podobne nuty smakowe, prawie identyczny zapach.*
*na tyle na ile mogłam go wyczuć, ale ufam swojej wyobraźni, to była Ghana :D


Przy przełamywaniu czekolada jest twarda i średnio chrupka jak moglibyśmy tego oczekiwać, za to już w buzi staje się bardzo przyjemnie kremowa, to jedna z najlepszych konsystencji z jaką miałam do czynienia w 70-cio procentówkach. Dzięki temu była w odbiorze przyjemniejsza niż np. Auchan Noir 74%. Nie dochodzi do pułapu wyczuwalnej tłustości, więc nie oczekujcie po niej zastygłej śmietany kremówki, to zupełnie nie ta bajka; Jest idealna dla mnie, nieprzesadzona w żadną stronę.

Kryjące się w środku cząstki kakao są karmelizowane i to czuć - chrupią przy przegryzaniu i są źródłem pierwszej wyczuwalnej słodyczy. Po pewnym czasie zaczyna ona wyraźniej płynąć z samej czekolady: gorzkość pozostaje raczej niezmienna, tyle że cukier odrobinę ją przełamuje. Choć nibsy nie wniosły nic nowego jeśli chodzi o smak kakao (albo ja zwyczajnie nie dałam rady już tego wyczuć - bardzo możliwe), ich słodycz i chrupkość bardzo umiliły mi konsystencję, fajnie łączyły się z kawowo-orzechowymi nutami czekolady. Dzięki nim tak naprawdę zaspokoiłam tą małą ochotą na słodkie, która we mnie siedziała. Podziałały też na korzyść czynnika 'wciągania' tabliczki i naprawdę, kawałek po kawałku jadło mi się ją coraz lepiej.

Wybierając obie Cachet miałam co do tej pewne wątpliwości, ale po paru chwilach spędzonych z nią spędzonych skutecznie je rozwiałam. Przyjemna kremowa konsystencja, lubiane przeze mnie nuty smakowe i słodycz "akurat" - za cenę, w której ją kupiłam, to naprawdę świetna tabliczka!
Ocena: 8/10
Cena: 6,99zł (promocja, normalnie chyba 9,99zł)

Wczoraj ją otworzyłam, więc ze dwa posiedzenia jeszcze mnie czekają - możliwe, że zmienię wtedy ocenę, jeśli np. przejdzie mi katar i odbiorę ją jakoś inaczej. Mam nadzieję, że tylko lepiej ;)

wtorek, 12 kwietnia 2016

Mount Momami, Edel-Zartbitter Blutorange - ciemna 56% z pomarańczą

Czasami narzekam sama przed sobą, że będąc młodszą i mając więcej wolnego czasu nie zapisałam się na żadne rozwijające zajęcia, jak nauka gry na pianinie, taniec czy śpiew. Gdyby ktoś zapytał mnie o moje umiejętności, co ja potrafię, miałabym spory problem żeby odpowiedzieć. Jeść? Spać? Pływać? Śmiać się jak wariat, z siebie i z wszystkiego dookoła? Nie brzmi zbyt imponująco. Jednak jak to mówią, potrzeba rodzi wynalazki i tak oto dzisiaj wynalazłam sobie zdumiewającą, piekielnie użyteczną i niepowtarzalną umiejętność: pełne funkcjonowanie bez niektórych, wydawałoby się niezbędnych, zmysłów. Zatoki bolą, nos cały zapchany - to nie problem, dokończę degustację i ocenę czekolady otwartej parę dni wcześniej. Łzy zalewają oczy, widzę jak przez mgłę? {ff, co to dla mnie, pamiętam ustawienie wszystkich klawiszy na klawiaturze. Co prawda raczej nie starczy mi sił na sprawdzenie ewentualnych błędów, ale pokładam nadzieję w nieomylności i wyćwiczeniu moich palców.


Mount Momami, trójkątna czekolada, pomarańcza. Nie powiem żeby te skojarzenia przemawiały na korzyść dziś opisywanej tabliczki, ale lwią jej część dostałam 'za darmo' od mamy, której zwyczajnie nie przypadła do gustu. Dała mi ją na spróbowanie zaledwie parę dni po tym, gdy przeczytałam o niej u Kimiko - ach te zbiegi okoliczności ;) Wtedy ją obfotografowałam, zjadłam kostkę i z bólem serca resztę zwróciłam. Ale że mamie właśnie niezbyt smakowała, po paru dniach otrzymałam ją z powrotem. W międzyczasie zdążyłam zachorować i trochę bałam się, że już wystarczająco 'jej' nie poczuję, ale, o dziwo, udało się to bez większych komplikacji. Więc oto jest, deserowa (nie gorzka) czekolada z pomarańczą (nie czerwoną pomarańczą czy grejpfruitem, nope :'>).


Zapach ma bardzo przyjemny: kwaśnawo cytrusowy, nie powiedziałabym, że wyłącznie  pomarańczowy. Pachniała trochę świątecznym Lindtem Weihnachts Orangen-Truffel - mniam!


Solidne grube kostki w kształcie trójkątów równobocznych aż prosiły się o zniszczenie.
Miłe pyknięcie (nie trzask) pod zębami i jedziemy. Od razu poczułam niesamowitą, maślaną wręcz gładkość, dawno nie miałam z taką do czynienia w deserowej czekoladzie. Naprawdę jest 'na dotyk' bardzo przyjemna. Topi się równie gładziutko, uwalniając od pierwszej chwili  zarówno słodycz, jak i kwasek pochodzący bezsprzecznie z pomarańczy. Nie skórki pomarańczowej, jej tu nie było w ogóle. To była pomarańcza, a dokładniej - pomarańczowy olejek, zmieszany na jednolitą masę z czekoladą. Przez ten aspekt ciemna Momami bardzo przypominała mi wcześniej wspomnianego Lindta: łączy je brak naturalności w obiecanej pomarańczy, co dla większości (na pewno zdecydowanej) będzie minusem - to oczywiste - ale dla mnie, jako że nie przepadam za tym owocem w czekoladach, jest to plus. Z tego powodu myślę, że moja ocena będzie.. Hmm, jakby to ująć.. Jeszcze bardziej subiektywna niż zwykle.*


Czekolada jest dość słodka, nawet jak na deserówkę, ale przyznam że pasowało mi to do owocowo-olejkowych smaków. Kakao, nad którym zazwyczaj najdłużej można się rozwodzić, jest przytłumione, przesłonięte aromatem wiadomego owocu; to iście pomarańczowe kakao. I znów: to niby niedobrze, ale jest w tym jedna ciekawa rzecz, a mianowicie wrażenie soczystości w czekoladzie (tak jakby płynęła ona z pomarańczy), która, jestem prawie pewna, tak naprawdę jest tłustością płynącą z kakao.



Szczerze przyznam, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Szansę tej czekolady oceniałam na naprawdę małe, z powodów wymienionych na początku posta, jak i tego, że do czasu recenzji Kimiko żyłam w przekonaniu, że dodatkiem w tej czekoladzie jest grejpfrut. Lub egzotyczna (bo czerwona) odmiana pomarańczy. A tu nie dość, że dodatek plebejski, nie dość, że antonim do słowa naturalny, to jeszcze tak zgrany z czekoladą i tak dobry! Kupiłabym tą czekoladę jeszcze raz, gdybym mogła.
Ocena: 8/10
Cena: niestety nie wiem, chyba koło 7zł

*wiem wiem, ocena nie może być obiektywna. Cii, spokojnie naziści językowi xD

niedziela, 10 kwietnia 2016

Ritter Sport, Dark Whole Hazelnuts - ciemna 50% z orzechami

Ostatnio mam kryzys - zarówno finansowy jak i smakowy, ciągle jadłabym słodkie/mleczne czekolady albo nie jadłabym w ogóle. Jak to tak, Zosia z małym apetytem? To się nie zdarza mili państwo, coś jest nie w porządku. Efekt tego jest taki, że postów mało i zbyt wyrafinowane one nie są, ale nie uważam tego za coś złego. Dzięki temu jest prawdziwiej, macie 'prawdziwą' mnie bez udawania :P
P.S Udawać też nie będę, że zgubiłam gdzieś te 'lepsze' zdjęcia do recenzji; po prostu o nich zapomniałam :P
~ ~ ~

Dziś Ritter: ciemny jak noc, Dark, czerwone napisy, no rozumiecie, poważna sprawa. Naprawdę byłam pewna, że kupuję przynajmniej lekko gorzką czekoladę z orzechami, a nie 50%. Cóż, każdy zdarza się mylić, dobrze przynajmniej że tym razem z tą pomyłkę zapłaciłam tylko 5zł. Zresztą, kto powiedział że deserowy Ritter ma być zły?


Wyswobodziłam tabliczkę z opakowania i pomyślałam, że jest konkretnym kawałem czekolady. Wydawała mi się nawet cięższa, niż te 100g, co oczywiście było złudzeniem przez jej twardość, masowość i konkretność. (tworzę neologizmy czy te słowa normalnie funkcjonują? Uświadomcie mnie, czasami mówię dziwne rzeczy)
Pachnie za to delikatnie i zaskakująco przyjemnie - tzn. milej niż się spodziewałam. Nie daje typową, kwaskową deserówką, jak ja ten zapach kojarzę, a bliżej jej do czekoladowego ciasta na wafelkach z dodatkiem orzechowej masy.

Gryz i czekamy. Pierwsza myśl - jest bardzo słodka i jest tłuściutka. Wtedy wydała mi się mniej twarda, niż przy oględzinach i obmacywaniu. W zamian jeszcze masywniejsza, gęstsza, stawiająca zębom znaczny opór.
Smak to zmasowany atak kakao, bez goryczki ani kwasoty, po prostu kakao do potęgi n-tej. To jedna z najbardziej czekoladowych tabliczek jakie ostatnio jadłam. Przyznam szczerze, że ta czekoladowość nawet mnie trochę przytłoczyła przy pierwszym spotkaniu, może ze względu na panujące wtedy warunki pogodowe (było bardzo gorąco, a dla mnieupały to nie najlepszy czas na czekoladę).


Orzechy, których jak zwykle Ritter sypnął w należytej ilości (Schuetzli uczcie się!), są średnio chrupiące i średnio podprażone. Nie pogardziłabym mocniejszym ich 'podkręceniem'. zwłaszcza mając w pamięci cudowne sztuki z wersji białej.


Kończąc i podsumowując: RS Dark Whole Hazelnut to czekolada bardzo syta, bardzo czekoladowa i na próżno szukać w niej mlecznej delikatności (tak wiem, że to nie mleczna tabliczka, ale nie wiem jak taką delikatność inaczej nazwać :P). Pozytywnie zaskoczył mnie brak deserowej kwaśności, za którą na ogół średnio przepadam. Co prawda nie chciałabym tej tabliczki jeść codziennie, ale smakowała mi i mogę wam ją polecić.
Ocena: 7.5/10
Cena: 4,99zł

środa, 6 kwietnia 2016

Ritter Sport, Knusper Tortilla Chips

Skoro pogoda   Lato  Kurde jest ciepło, więc  z uśmiechem na ustach zapraszam was na czekoladę duchem z gorącego Meksyku, kompozycję słodko-słoną, Ritterową, pomarańczową, krzykliwą i wesołą. Naskrobałam wcześniej wstęp o szkole i maturach, ale koniec końców stwierdziłam: who cares? Każdy kiedyś był w szkole.. Tudzież będzie i na własnej skórze się przekona. Nie rok, a trzy z rzędu, bo myśl o egzaminach chyba z zasady przesiąka liceum na wszystkich płaszczyznach. Nie będę się więc na ten temat wymądrzać i czym prędzej przedstawię wam łup z mojego ukochanego no-name'owego sklepiku, w którym widziałam chyba wszystkie wyprodukowane dotąd Rittery. (ofc oprócz starych limitek)


W zapachu czułam delikatną (jakby mniej kakaową) wersję mlecznego Rittera przełamaną poniuchem czegoś tłustego. Kawałki tortilli 'odznaczały się' oporem przy przełamywaniu.

 
Pierwsza myśl: przyjemna tłustość... Czy to możliwe w tabliczce z takim składem?
Czekoladowa baza to klasyczny Ritter z trochę mniej wyczuwalnym kakao niż pamiętam (w składzie dalej 30%). Mleczność, którą jednak zakłóca tutaj pewien tłusty posmak i słodycz na umiarkowanie silnym poziomie. Nie jest źle, bo ja też nie uważam RS za złą czekoladę, spośród cenowych konkurentów (Milka, Wawel, Wedel, Finn Carre) jest zdecydowanie najlepszy. Co prawda za 4-5zł/100g można zrobić takie cudeńko jak Bellarom, ale nieważne, koniec z tym product placement'em ;)


Nie zaskoczy was chyba jeśli powiem, że od nagromadzenia dodatków czekolada chwilami nieźle chrupie; Pierwsze, co poczułam, to faktycznie kukurydziany, chrupiący placek. Już po pierwszym gryzie miałam wrażenie, jakby parę skórek z popcornu przykleiło mi się do podniebienia. Razem z tym ultra miłym wrażeniem pozostał posmak prażonej kukurydzy i chrupek kukurydzianych. Po jednym gryzie!

Krótką chwilę próbowałam nawet wyodrębnić żółte drobinki ze środka czekolady, bo ze składu możemy się dowiedzieć, że są tu zarówno kukurydziane placki (8%) jak i solona, pieczona kukurydza (6%). Niestety nie udało mi się odróżnić jednego od drugiego, są twarde jak czort i idealnie wtopione w taflę. Nieustannie chrupiąc, co jakiś czas przynosiły ze sobą szczyptę soli i odrobinę (przy)palonej goryczki.


Degustacja RS KTC wygląda tak: jesz czekoladę, czujesz jej wszystkie walory (mleczność, tłustość, cukier, kakao), kończysz zaś z posmakiem kukurydzy i chrupek.. Przez jedną krótką chwilę pomyślałam o Cho Go z chrupkami kukurydzianymi, ale od tego koszmarka na szczęście wiele Rittera dzieli. (kupiłam, zjadłam kostkę, resztę wywaliłam - nie polecam).
 Co było dla mnie największym mankamentem, to z czasem coraz wyraźniejszy posmak tłuszczu i smażenia. Nawet jak nie było to bardzo odczuwalne w konsystencji (na początku odebrałam ją nawet jako przyjemną), to niestety czuło się to w smaku, ja czułam wyraźnie. Pod koniec smak popcornu przeobraził się dla moich kubków smakowych w bardziej ordynarny smak smażonej kukurydzy.


Pomysł na połączenie słonych nachosów (które nieraz nieźle przełamywały słodycz - duży plus) z czekoladą mogłabym ocenić na 8: jest on niecodzienny i ciekawy, a wykonanie odpowiednie jak na tę cenę. Pół punkta w dół pociągnie ocenę nadmierna tłustość, która mi z czasem przywołała niemiłe skojarzenia. Ogólnie jednak uważam, że jest to całkiem niezły Ritter i można go za te 5zł spróbować żeby zaspokoić ciekawość :)
Ocena: 7.5/10
Cena: 4,99zł

sobota, 2 kwietnia 2016

Alter Eco, Dark Coconut Toffee - ciemna mleczna 47% z kokosowym toffee

Jak to Zosia się porwała i zakupy przez internet zrobiła - część pierwsza i ostatnia. Po obejrzeniu filmiku Nesji na YT o zamawianiu z iherb bardzo zapragnęłam to zrobić, skuszona dodatkowo rabatem na bodajże 5$ na pierwsze zakupy. Oczywiście nie zamierzałam kupować kosmetyków, pędzli do malowania czy suplementów, bo na co to mi skoro mogę zamówić trochę dobrego(?) żarcia. Wybrałam dwie czekolady, wegański baton proteinowy z chia o smaku PB (meh tak bardzo) i białko z promocji za 40 groszy (podobno od krów karmionych trawą. Może i tak, ale who cares skoro było obrzydliwe). Rzeczone dwie tabliczki to omawiana dzisiaj Alter Eco - x komentarzy że "tonajlepszaczekoladajakąjadłem/am" - i Endangered Species Chocolate, których całą kolekcję macie  tutaj. Tej drugiej miałam smak z orzechami i toffi, gorzka bodajże 77%. Zaje*ista, ale opis póki co mam nieskończony.

Po tym przydługim wstępie zapraszam już bez zbędnego gderania do Alter Eco Dark Coconut Toffee. A nie, jeszcze tylko dodam, że z uwagi na 47% kakao i napis DARK byłam pewna, że kupuję deserówkę. Jak wielkie okazało się moje zdziwienie...



Opakowanie jest śliczne, zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz. Wklejam wam też skład - równie śliczny. Następny akapit był pisany jeszcze przed przeczytaniem go, gdy święcie wierzyłam, że kupuję sobowtóra Lindta Excellence:

 

Sreberko jest straszne, rwie się, mam wrażenie, od samego patrzenia. Nie chciałam odwijać od razu całej tabliczki, więc na zdjęciach jest w ilości symbolicznej.
Czekolada jest miękka, łatwo się przełamuje. Jasna jak na deserową, wygląda jak mleczna. (No patrzcie co za dziwy) Pachnie jak.. faktycznie mleczna o podwyższonej zawartości kakao, bardzo kakaowo i przyjemnie; Ma też w sobie lekko orzechowo-gorzkawą nutę, w sumie pasuje mi to do zapachu podprażonego kokosa.

W konsystencji jest dość gęsta i 'ubita'. Pierwsze odzywa się kakao z zaskakującym aż kwaskiem. Wyraźne 47%, a do niego mleczność, tłusta mleczność, co w połączeniu kojarzyło mi się z proszkowanym DecoMorreno zrobionym na mleku + do tego szczypta cukru. Dobra, może trochę więcej niż szczypta, ale czuć że ta słodycz pochodzi od cukru trzcinowego (surowego) a nie białego, jest subtelna i lekko karmelowa.


Wewnątrz tabliczki kryje się mnóstwo żółtych drobinek, których oddzielenie od czekolady jest  raczej niewykonalne - są bardzo kruche. Jednakże chwila cierpliwości i kakaowa masa się roztapia robiąc dla nich miejsce. Są po kolei: słodkie, jak słodkie kamyczki, trochę toffi, potem czuć nutę słoną, a na końcu przebrzmiewa kokos. Nie wiem czy kiedykolwiek próbowałam karmelizowanego kokosa, raczej nie, to było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie i ciężkie do porównania z czym innym. Serio, żadnego (dotychczas znanego) dodatku z czekolady mi to nie przypomina.

Po pierwszej próbie tabliczka przeleżała otwarta z tydzień, zupełnie nie mogłam się do niej zabrać. Za drugim razem dopisałam sobie: słodkie kamyczki są jakby głównym źródłem cukru, sama czekolada nie jest zbyt słodka. Jest tłusta w sposób śmietankowy, ale jakby ta śmietanka nie była ubita, tylko taka wysoko procentowa w stanie ciekłym. Za mało kokosa!


Podsumujmy mleczną Alter Eco: jest bardzo kakaowa, tak jak zapowiadały %, niestety zupełnie nie pasował mi kwasek w mlecznej, mało słodkiej czekoladzie. Dodatkowo ta słodycz była przełamywana przez nutkę soli w toffi. Kokosa w koskowym toffee? Toffe z kokosa? było stanowczo za mało, to był raczej posmak który pojawiał się na sekundę i znikał bez śladu. Konsystencja też nie należała do moich wymarzonych - za tłusto. Na plus mogłabym zaliczyć jakość składników, wyjątkową jak na tę cenę. Czytałam o tej czekoladzie jako rewelacji, nastawiłam się na rewelację.. Według mnie rewelacyjna nie była.
Ocena: 7/10
Cena: 12.73zł (przeliczał z $ iherb. Przynajmniej nie jest droga)

Gdybym miała możliwość, spróbowałabym gorzkich tabliczek tej firmy. Czuję, że mogłyby być o wiele lepsze. Niestety, na zamawianie przez internet póki co się nie zanosi :')