wtorek, 29 marca 2016

Zotter, Ecuador "Arriba - Los Rios" 75%

Kolejne odkrycie kolejnego sklepu w którym mogę kupić Zottery - czy można piękniej zacząć dzień? W dodatku gdy okazuje się, że jest on najlepiej zaopatrzony w Labooko spośród dotychczas mi znanych. Totomato w Warszawie, dziękuję! Mogłam kupić tabliczkę która z tyłu głowy siedziała mi od dłuższego czasu, a której nigdy stacjonarnie nie widziałam. Ecuador o 75% zawartości kakao pochodzącego z prowincji Los Rios to jeden z tych Zotterów, o których najpierw czytam u Basi, a potem zgrzytam zębami z zazdrości i nie mogę spać. Blogosfera to wspaniałe i zarazem okrutne miejsce :'>



Rozpakowując jedną z tabliczek poczułam zapach węgla, zapach czegoś drzewnego i owocowo-ziołowego. Choć naszły mnie trochę inne skojarzenia niż przy Amatllerach 70 i 85%, to ucieszyło mnie, że potrafiłam rozpoznać tę..woń i powiedzieć: tak, to jest Ekwador. Naprawdę, z rok temu nawet bym nie pomyślała, że czekolady robi się z kakao z różnych części świata i że każde ziarno jest tak charakterystyczne.



Choć tabliczka przełamuje się z pewnym trudem, w buzi bardzo łatwo się rozpada jednocześnie rozpuszczając (a wręcz rozpływając). Gdy przycisnęłam ją językiem wydała mi się w ciekawy sposób metaliczna, jakby zimna, nie był to smak a tylko wrażenie w dotyku.


Mówiąc o smaku - tu dość sporo się dzieje. Na początku rozpuszczanie czekolady przywodzi na myśl rozgniatanie soczystych, słodko-kwaśnych jeżyn. Potem pojawia się wyraźniejsza słodycz, wzięta jakby z kremu (deserowego). To kremowy deser ukoronowany owocami, zaś jego bazą są nuty orzechowe, które dotarły do mnie dopiero po chwili. Była to goryczka orzechów laskowych albo włoskich. Gdy przyszło skojarzenie z czymś przypalonymi, pomyślałam, że to tak jakby zostały one (orzechy) za długo podprażone. Finalnie tabliczka ukierunkowała się właśnie w stronę orzechowego kremu - od nich tłustawego - a owocowy, kwaśniejszy akcent przebrzmiewał tylko na początku. Pierwsze wrażenie było nieco gorsze, niż cała późniejsza degustacja: z każdą chwilą było coraz smaczniej. Dodatkowo Ecudaor świetnie komponował się z kawą! (ja pijam taką z mlekiem i nie do każdej czekolady ona pasuje)


Jak mówię, za 'pierwszym spróbowaniem' chciałam ocenić Arriba Los Rios niżej, ale przy kolejnym podejściu jadło mi się ją bardzo dobrze. Różne podejście w różnych dniach? Trochę to zwodnicze, ale z takim podejściem z jakim zakańczam dziś degustację, z takim kończę recenzję. Ecuador 75% to przesmaczna, nasuwająca różne miłe skojarzenia czekolada. Inna (lepsza) bajka niż 70% Amatller - jednak co Zotter to Zotter!
Ocena: 8.5-9/10 (może zdecyduję się konkretnie gdy dokończę czekoladę ;))
Cena: 14,90zł

czwartek, 24 marca 2016

Alpengut (aka Schuetzli), gorzka 74% z migdałami

Jestem dzieckiem szczęścia. Mówię to otwarcie i z uśmiechem na ustach. W czasach, gdy normalnym stało się dla ludzi narzekanie przy każdej możliwej okazji, muszę być jakimś ewenementem. Cieszą mnie małe rzeczy, potrafią poprawić humor na większość dnia - tak było przy zakupie tej czekolady. Ukryta pod inną szatą graficzną gorzka Schuetzli z migdałami: czytałam o niej u Kimiko i wprost nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła ją kupić. A tu proszę, zupełnie się tego nie spodziewając, znalazłam ją! Wracając z bananem na twarzy myślałam, że ludzie naprawdę powinni bardziej doceniać takie małe pierdoły, a mniej gadać o swoich problemach naokoło. Nie mówię o zwierzaniu się, tylko o pustym narzekaniu, którego i tak nikt nie słucha, bo każdy zajęty jest układaniem swojego monologu pełnego "ojezuobożecozażycie". Mniej dramatyzowania, więcej dojrzałości. Naprawdę lepiej się żyje ;)


Tabliczka barwy wręcz szatańsko ciemnej dzieli się na 15 ocierających się o taniość kostki. Na szczęście nie zdobią ich więzienne paski, a ciekawe czworokątne zawijasy. Ilość migdałów jest uderzeniem w piszczel, łokciem w brzuch, stąpnięciem na ładowarce od telefonu i tryśnięciem cytryną w oko. Różnica 7% mniej (na 100g) od Bellarom widać i czuć bardziej, niż bym sobie tego życzyła.

Czekolada łamie się z głośnym trzaskiem, co dobrze ją zapowiadało. Przynajmniej byłam pewna, że to nie od orzechów (hehehehe).
Połamana przewraca się z głuchym dźwiękiem jak kostki domino. W przekroju wydaje się bardzo sucha. Pachnie gorzkoczekoladowo i ewidentnie karmelowo w sposób palony.


Zaskakuje mnie już po pierwszym gryzie, jest lepka i gliniasta, ojej bardzo wilgotna i gęsta! Naprawdę ciekawa i fajna konsystencja, której nie spodziewałam się po wyglądzie wnętrza.
Pierwsza pojawia się orzechowo-kawowo-kakaowa goryczka. Jest w niej gorzki posmak orzechów włoskich, pylistość kawy i lekka cierpkość i kurzastość z proszkowanego kakao. Czułam tutaj także odrobinę śmietanki, jakby w niej te smaki były rozprowadzone, ale raczej bez typowego mleczno-nabiałowego posmaku. Bardziej maślanego, kremowego? To już trochę hipotezowanie, nie jestem pewna. Słodycz jest delikatna, ma karmelowe nuty, ale nie jest to intensywne i pewne skojarzenie, bo za dużo jej tu nie uświadczymy. I dobrze, nie potrzeba jej w tak dobrej czekoladzie!


Niedobitki Migdały są chrupkie (nie chrupiące) i lekko gorzkawe, mają przy sobie skórkę która zapewne za to odpowiada. Nie najlepsze z jakimi w czekoladzie się spotkałam, ale przynajmniej ich nie zepsuto posmakiem smażenia. Ta gorzkość z mleczną czekoladą mogłaby się trochę gryźć, jednak tutaj wpasowują się w paletę gorzkości.


Po czasie cierpkość trochę się nasila i niezmiennie jest to typowa, kakaowa cierpkość, 'nic więcej', żadnych innych niuansów w niej nie znalazłam. W tabliczce znajduje się osobno kakao w proszku - wiem, że nie jest to cecha pożądana, ale tutaj mam wrażenie dużo (i pozytywnie) wpływa na konsystencję i ogólny wydźwięk czekolady. Jest bardzo dosłownie kakaowa, z boskimi, (przy)palonymi nutami.. Jest jedyna w swoim rodzaju, nigdy nie jadłam nic podobnego. Zdecydowanie warto jej spróbować, jestem bardzo szczęśliwa że ją dorwałam!
Ocena: 8.5/10 (za jej wyjątkowość, nieprawdopodobną w tabliczce w takiej cenie. Byłoby 9, gdyby nie *ekhem* migdały)
Cena: 3,99zł

poniedziałek, 21 marca 2016

Bellarom, mleczna z migdałami

Siła tkwi prostocie, kto się ze mną zgodzi? Co prawda jakby zacząć to przekładać na różne dziedziny życia, okazałoby się, że to nie takie... proste. Myśląc jednak teraz o kwestiach żywieniowych, jestem zwolennikiem dań prostych o jak najmniejszej liczbie składników. Oczywiście mam na uwadze, że leczo warzywne będzie smakować lepiej gdy znajdziemy w nim paprykę, cukinię, bakłażana, cebulę, oliwki i pomidora, a nie tylko marchewkę. Jednak wymyślne fiu-bździu z kilometrową listą rzeczy, które musiałabym specjalnie kupić, nie jest zbyt zachęcającą opcją. Może być pyszne - to fakt, ale raczej w systemie w sam raz na raz. Podobnie z czekoladami - lubię połączenia dziwne, niecodzienne, mogą okazać się zniewalająco dobre, ale koniec końców i tak powracam do tych prostych, sprawdzonych połączeń. Jedną z tego typu pozycji jest mleczna Bellarom wzbogacona o migdały.


Tabliczka pokaźnych rozmiarów i w pokaźnej gramaturze. Procentowa zawartość orzechów cieszy oczy, serce i kubki smakowe - stanowią ponad 1/4 całości. Zwodnicze kostki powinny szybciej nas nasycać ze względu na swoją wagę - 20g - ale nie dajcie się zwieść, pochłoniecie ich tyle co 'klasycznych', Trochę straszne, ale przynajmniej są to względnie zdrowe kalorie, a na pewno pozbawione zbędnych syfów. (skład na dole)


Mleczna Bellarom'ka zawierająca 33% kakao jest moim ideałem jeśli chodzi o tanią mleczną czekoladę. (Koszt za 100g porównywalny do Milki czy Wedla). Jest gęsta, treściwa i kremowa, bez złudzenia czuć w niej śmietankę, przy czym jednocześnie nie jest ona zbyt tłusta. Ząb przedziera się przez nią z oporem, a rozpuszcza się ona muliście (czyli trochę gęściej niż bagniście :P). Kakao, choć pozbawione goryczy (która przy tych % byłaby wręcz dziwna) jest wyraźne i dobrze dopełnia całości. Jest słodko, ale nieprzesadnie, dla mnie - idealnie. No i dajcie mi lepszą czekoladę w tej cenie!


Migdały, których w tej tabliczce jest pod dostatkiem, to absolutne mistrzostwo świata. Porządnie podprażone, chrupiące, bez posmaku smażenia. Są orzechy i orzechy, nie tylko w czekoladzie, ale te są chyba najlepszymi z jakimi w słodyczach się spotkałam.


Jak zazwyczaj mam tak, że na określoną czekoladę z pewnym połączeniem smaków muszę mieć ochotę, tak tę czekoladę mogłabym jeść praktycznie codziennie. Nie za słodka, kakaowa, rozkosznie mleczna i mocno orzechowa - oto Bellarom w całej swej naturze. Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie próbowali!
Ocena: 10/10
Cena: 7,49zł/200g

sobota, 19 marca 2016

Manufaktura Czekolady, Ghana 70% z prażonymi ziarnami kakao

Dziwne uczucie niepokoju mnie ogarnęło, spojrzałam na wersje robocze postów i okazało się, że praktycznie nic już nie mam w zapasie. A taka kolejka czekała! Jakoś ostatnio nie mnożę ich tak jak wcześniej. Może dlatego, że nie mam czasu chodzić do sklepów i kupować i kupować i kupować.. Tym lepiej i tym gorzej jednocześnie. 
Za to dzisiaj coś wypasionego, bo moja pierwsza polska Manufaktura.


Matowe opakowanie ala koperta, ozdobione złotym napisem "Manufaktura Czekolady" z zewnątrz i opisem produkcji czekolady wewnątrz. Nie będę pisać nic więcej, jest po prostu cudowne.

Jej zapach jest, powiedziałabym, trochę duszący, jak starej książki pokrytej kurzem. (Zapach wiekowego papieru - kocham!). Łamie się bez problemów, oczywiście z odpowiednim trzaśnięciem.


Pierwsza myśl co do konsystencji: jest bardzo, bardzo proszkowa, jednak nie w sposób niepożądany. Nie jest to bowiem taki twór, który pod przykrywką tłustości pozostawia po sobie drapiące drobiny. Miałam wrażenie, jakby cała tabliczka była lekko wilgotnym,  ale mocno zbitym piachem.

Pierwsza myśl co do smaku: mało słodka jak na 70%. Mam wrażenie, że Zotter Belize 82% był od niej słodszy. Nuty, które w niej odnalazłam, były po kolei: kakaowo-owocowe i 'deserowe' - jak kawa ze smakowym syropem z wiśni. Goryczka przyprawiona kwaśnością. Taka trochę dymna, ale nie palona, te skojarzenia biły od tego kwasku. Przez jej (czekolady) strukturę myślałam po prostu o zmielonych ziarnach kakao, ale po chwili przyszło mi na myśl trafniejsze skojarzenie, bo z kawą z żołędzi. (Ostatnio popularna 'żołędziówka', piliście? Dla mnie pyszna :>) Jest w niej taki ni to kwasek, ni to gorycz od orzechów i tu było coś podobnego.


Rozgryzając smak coraz bardziej wciągającej czekolady, oddzieliłam parę kakaowych nibsów. Były odpowiednio twarde i gorzkie, po chwili zaczęły podszczypywać w język i to szczypanie wydało mi się jakby z natury alkoholowe. Podobnie zaczęłam odbierać sam smak, który przypomniał mi kosztowanie paru alkoholowych Zotterów. Śliwowica? Whisky? Było tu coś, co do nich nawiązywało.

Chociaż ciężko mi było ubrać myśli w słowa, Ghanę 70% zapamiętam jako przystępną i nie przytłaczającą, czego się obawiałam. Była przyjemna i pełna smaków i mimo, że nie były to w 100% moje gusta, coś w tej czekoladzie mnie uzależniało. Zniewalało. Serio dziwne, bo w jednej chwili myślałam: "smaczna smaczna, lecz nie powalająca", po czym brałam kolejną i kolejną kostkę. Zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia degustacji. (Tak, dałam radę się oprzeć i podzieliłam ją na dwa). Nagrodzę ją dodatkową połówką punktu i naprawdę nie mogę doczekać się, kiedy kupię kolejną.
Ocena: 8.5/10
Cena: 16,50zł/50g

czwartek, 17 marca 2016

Simon Coll, chocolate blanco - czekolada biała 25% kakao

Odwiedzając raz kolejny sklep Piccola Italia & Mediterraneo miałam w głowie jasny cel: kupić Ghanę 85% i białą Amatller. Na miejscu trochę się zaskoczyłam, bo firma A. nie ma w swojej ofercie tej drugiej tabliczki, nie wiem, skąd mi się to ubzdurało. Jednak po poczytaniu składów wyszło na to, że (również hiszpańskie) czekolady Simon Coll mają ten sam skład, co mleczne i deserowe "nieozdabiane" Amatllery. Pomyślałam więc, że  za dużo nie zaryzykuję biorąc białą miniaturkę tej konkurencyjnej(?) firmy.



Podział tabliczki również jest identyczny - trzy nitokostki. Przy odłamaniu kawałka czekolada trzasnęła tak, jak wcześniej zrobiła to mleczna. Pachnie lekko, ale bardzo smakowicie: śmietankowo, słodko.


Rozpuszczając kostkę w ustach uwolniła się intensywna wanilia(*wanilina), lepkość i tłustość, o którą bym nie posądzała czekolady po łamaniu. Po chwili odczucia nasiliły się: ona topi się wręcz z prędkością światła! Zostawiała po sobie średnią proszkowość: trochę więcej niż delikatną, ale nie była też na tyle mocna, żeby przeszkadzać.

Poziom słodyczy był.. Hmm, dość wysoki, ale odbierałam ją lżej dzięki silnemu aromatowi wanilii. Te dwa elementy na tyle dobrze do siebie pasowały, że przymknęłam oko na współczynnik zasłodzenia, który pod koniec tych 18-stu gram zrobił się dość wysoki. Czekolada zostawiła po sobie lekkie szczypanie w gardle.


Nie spotkałam jeszcze idealnej białej czekolady i czuję, że ta też nią nie jest, ale zdecydowanie to jedna z najsmaczniejszych jakie jadłam. A może i najsmaczniejsza? Tłusta w pozytywny sposób, słodka i waniliowa. Z chęcią do niej wrócę jeszcze kiedyś.
Ocena: 9/10
Cena: 2,40zł/18gr

poniedziałek, 14 marca 2016

Lindt, Mocca - mleczna nadziewana kremem mocca

Druga z trzech czekolad, które ukazały się w sklepach w czasie około-świątecznym; kolejna po Weichnachts której nie zamierzałam kupować. Do tamtej skusiła mnie promocja, a tu? Cóż, jej historia była inna, po prostu dwa tygodnie temu zachorowałam  i nabrałam równie chorobliwej ochoty na zalepiającą czekoladą z nadzieniem. W moim przypadku to totalne szaleństwo, ale cóż było robić, nie wybrałam go sama. I tak po raz pierwszy od hen długiego czasu kupiłam Lindt'a bez żadnej promocji. 12 zł, warto było?



Oko przyzwyczajone do wyglądu serii Creation mierzących' 150g było lekko zaskoczone małymi, ślicznymi kostkami, jakie kryło wątłe sreberko. Podział nietypowy dla stu-gramówek, bo na 12 kostek.
Czekoladę przełamałam z pewnym trudem, co dobrze zwiastowało dla Lindt'owskiej czekolady.


Równie dobrze zwiastował zapach, już przy otwieraniu wyczułam jej słodycz, mleczność i kakao. Po podzieleniu dołączył do nich także aromat kawy w czystej postaci. Nie było to cappucino, nie latte, a po prostu kawa - średnio intensywna.

Czekolada nie odchodzi od nadzienia. Jest gęsta, mleczna, słodziutka.. Mniej kakaowa niż pamiętam z Weichnachts, za to trochę przesiąknięta aromatem kawowym, tu: typowo-słodyczowym (ale pozytywnym) Jest bardzo zalepiająca, rozpuszcza się długo i bogato.


Nadzienie jest w formie stałej, w sumie ciężko powiedzieć, czy to czekolada od niego nie odchodzi, czy ono od czekolady. Różni je to, że jest tłustsze i łatwiej się rozpuszcza, ale hen daleko mu do Lindt'orów.  Jego smak określiłabym jako słabsze odwzorowanie zapachu: bazą jest kakao, a chwilami do głosu dochodzi kawa, tak jakby przemieloną na pył ktoś dodał do masy i rozpuścił. Nie jest to stricite-kawowe nadzienie, a mimo to myślę, że dobrze odwzorowuje obiecany smak. Mocca - czekoladowa kawa; taka w istocie jest. Racząc się budżetowymi wersjami tego napoju, czy to w barach czy amatorsko w domu, zawsze po dodaniu czekolady/kakao/syropu smak kawy gdzieś zanikał, pozostawała ona jednak w tle. Tak jest też tutaj.


Nie zawiodłam się ilością kawy, jednak dla mnie całość była za słodka i brakowało jej pazura. Zapewne oceniłabym ją niżej, ale trochę naciągnę za to, że przy drugim podejściu zjadłam ją w 3/4.
Ocena: 8--/10

sobota, 12 marca 2016

Zotter, Peru "Criollo Cuvee" 82% & Belize Toledo 82%

Stu lat, stu czytelników i stu dobrych czekolad życzę swojemu blogowi, bo oto ni stąd ni zowąd dzisiejszy post okazuje się postem setnym. Nie omieszkam się celebrować tej okrągłej liczby, bo dotarcie do niej z moim słomianym zapałem jest dla mnie pewnym sukcesem. Dobrze się złożyło, że akurat na taką okazję miałam przygotowany duet Zotter'ów Labooko 82%, pierwszych 'tak ciemnych' Zotterów w mojej karierze.


Peru "Criollo Cuvee"
Łamie się sucho, nie kruszy, jest zbita. Zapach nie był szczególnie intensywny.


Jej konsystencja była ciekawa, miałam wrażenie, jakby w ogóle się nie topiła, a mimo to smak napływał. Była to kwaśność powodująca uczucie ściągania w buzi. Chociaż dopiero zaczynam swoją przygodę z ciemnymi tabliczkami, jestem pewna, że ta była kwintesencją smaku cytrusów w czekoladzie. Wspomniana cierpkość, lekko wykrzywiająca, kojarzyła mi się z jedzeniem kwaśnej pomarańczy czy grejpfruita, a także trochę z ananasem, który zawsze powoduje u mnie pieczenie w ustach. Potem natomiast naszło mnie skojarzenie z czerwonymi porzeczkami. Tak owocowa i jednocześnie w pewien sposób orzeźwiająca/metaliczna(?) czekolada świetnie sprawdziłaby się zwłaszcza w upalny dzień, tak myślę.


Bardzo ciekawe było dla mnie to, że pomimo 82% kakao nie czułam go praktycznie w ogóle. 'Go' czyli jego goryczki, cierpkości czy paloności.. Moc leżała w tej kwaśności i w sumie zaskoczyło mnie to, jak smaczna ta czekolada była! Taki kwasek w czekoladzie to ja rozumiem!
Ocena: 8/10

Belize Toledo
Z kakao z Belize miałam styczność w Belize Special 72% i już na wstępie powiem wam, że wszystko co pyszne z tamtej czekolady odnalazłam i w tej. To zdecydowanie smakowite ziarno!

Tabliczka bardziej się błyszczała i była zdecydowanie ciemniejsza od poprzedniczki, za to przy przełamywaniu wydawała się delikatniejsza. Jej zapach był jeszcze delikatniejszy od Peru Criollo Cuvee, a skojarzył mi się ze zbożową kawą.


Czekolada rozpuszczała się tak wspaniale, że nawet nie zauważyłam, kiedy znikała. Była aksamitna. Nie umiem wybrać, czy naprzód bardziej wysuwała się goryczka, czy kwaśność. Dotąd nie spotkałam się z nimi w takiej odsłonie, co w tej czekoladzie. W tle ciągle stał ten zbożowy posmak, to wiem, za to nie mogłam się zdecydować na konkretne owoce, będące źródłem cierpkości, czy jakąkolwiek postać kawy, która odpowiadałaby za gorycz. To po prostu było.. Kakao? I jego zmienne oblicze, raz takie, raz takie.

Słodycz w tej czekoladzie (niemała!) była bardzo karmelowa, nie za mocno palona, jakby złagodzona zbożowym pierwiastkiem. (Wyobraźcie sobie kawę zrobioną z trzech łyżeczek zmieszaną z Inką, która przełamuje jej smak - mikstura, którą piję co rano, dobrze oddaje ten efekt). Łącząc to wszystko Zotter stworzył wybitnie smaczny czekoladowy deser, kakaowo-karmelowo-zbożowo-kwaskowy.. Z łyżeczką śmietanki do tego.


Dobrze, że ciemne czekolady szybciej nasycają i nie trzeba zjeść ich dużo na raz, bo nie chcę myśleć jakbym się czuła, gdybym zeżarła całą na jedno posiedzenie. Przedłużałam tą przyjemność na ile mogłam, też przy okazji uzupełniając wpis o nowe skojarzenia. Nie spodziewałam się, że tak trudno będzie ocenić ją w skali 1-10 i szczerze, nie ma dla mnie większego znaczenia, czy wystawię jej 9 czy 10. Może lepiej będzie po prostu powiedzieć, że była PRZEPYSZNA i na tą chwilę to zdecydowanie moja ulubiona ciemna czekolada.
Ocena: 10/10

czwartek, 10 marca 2016

Amatller, mleczna 32%

Kontynuując mini-przygodę z mini Amatllerami jako czwartą zjadłam 'tabliczkę' mleczną, nie martwiąc się specjalnie tym, że zabraknie mi jej (ilościowo) do stworzenia pełnego opisu. Nie miałam też za bardzo na to ochoty, oczekiwałam prostej, dobrej jakościowo przyjemności.



Jest bardzo jasna, powiedziałabym że wręcz beżowo-brązowa. Za to pachnie dość.. kontowersyjnie, bo z jednej strony upajająco słodko i karmelowo, z drugiej czułam w niej 'poniuch' fuzji Wedla i Lindt'a. Wat?


Rozpuszcza się dość powoli. Jako pierwsza.. Mmm, karmelowość, czy raczej krówkość, taka mocno słodka śmietanka z krówką. Nie jest to typowo 'karmelowa' czekolada, jak ta Wedlowska czy Zotter'owska. Tamtych nie jestem wielką fanką, za to Amatller.. Ojej, przepyszna! Zdecydowanie czuję w niej też udział wanilii (aka waniliny). Gdy już zacznie się rozpływać, robi to dość szybko z odpowiednią dozą tłustości i bez zaklejania. Co mnie trochę zdziwiło: naprawdę ciężko było mi odnaleźć w tej mieszance kakao.

Zapach do mnie nie przemawiał, ale sama czekolada okazała się boska. Rozkosznie, ale nieprzesadnie słodka, krówkowo-waniliowa i mocno mleczna. Uderza w te nuty zdecydowanie wyraźniej od Lindt'a, stety/niestety? na rzecz kakao. Teoretycznie powinnam być zawiedziona jego udziałem, ale nie jestem, bo mam wrażenie, jakby producent specjalnie poszedł w innym kierunku przy tworzeniu tej czekolady. Inaczej uważałam przy np. Lindt'cie Caramel Croquant, tam zdecydowanie mi kakao brakowało. Za całością przemawiała także wysoka jakość wykonania.


Mleczna Amatller 32% to czekolada niecodzienna, ale wiem, że gdyby znowu nastał 'ten dzień', zjadłabym ją z dziką rozkoszą. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad zakupem białej i deserowej.
Ocena: 9/10
Cena: 2,40zł

wtorek, 8 marca 2016

Zotter, Namaste India

Ponownie dzięki życzliwości mojej koleżanki (ja jej, ona mnie, równorzędna wymiana) mogę zaprezentować na blogu Zottera, który jako jeden z pierwszych trafił na moją listę zainteresowań. Tak się akurat złożyło, że przeczytać o nim mogliście już nie raz, ale co zrobić, i ja przedstawię wam moją opinię. Choć nie sądzę, żeby mogła się ona diametralnie od innych różnić... W końcu to pikantno-karmelowy Zotter ;)



Zapach jest szaloną mieszanką najróżniejszych przypraw, z jednej strony pierniczkowych, z drugiej typowo indyjskich. Zdecydowanie zachęcający do jedzenia!


Użyta czekolada, to, jak się spodziewałam, karmelowa kuwertura z Cherries and Almonds, tylko lekko przesiąknięta przyprawami. But still, wybornie (!) karmelowo-maślana, co z moich ust jest podwójną pochwałą, bo nie są to szalenie 'moje' smaki. Mocno słodka, szybko topiąca się w buzi. Jestem pewna, że są ludzie, którzy daliby się za nią pokroić.


Jak widać, nadzienie dzieli się na dwie części. W większej ilości trafiła mi się warstwa biała, czyli porządnie tłustawy nugat z kokosa. W tym przypadku nic do tej tłustości nie miałam, była naturalna i przyjemna. Konsystencja nie jest typowo-nugatowa, czyli mulista i konkretna, bo raczej taka.. rzadka? Rozlewając się na języku zostają chrzęszczące wiórki kokosowe, świeże i pyszne. Ten nugat mógłby z łatwością przekroczyć granicę zamulenia, ale ja od samego początku czułam w nim coś kwaśnego; Mogę strzelać po składzie, że był to proszek cytrynowy.

W mniejszości występuje przyprawiony krem kakaowy, który w przeciwieństwie do czekolady i nugatu powitał mnie z wielką pompą. Moja pierwsza myśl: ała, szczypie! Na początku myślałam, że to pieprz, ale to pieczenie było dużo bardziej obezwładniające. Pasowało mi do papryczki chilli i jak widać (skład), nie pomyliłam się. Obok niej, niezaprzeczalnie, kardamon, spooro kardamonu. W tyle natomiast coś ziołowego, czy to anyż? Nie, w tej tabliczce go nie ma, jeśli mam zgadywać na podstawie informacji od producenta, strzelam, że to kolendra.
W notatkach napisane miałam: 'gdzie jest imbir?', bo faktycznie, za pierwszym razem go nie poczułam. Bo dwóch/trzech gryzach zmieniło się to, przebił się wyraźnie. Widać warto próbować tego samego produktu w odstępach czasu, można wyłapać nowe smaki.

Przy wgryzaniu się w całość o dominację walczy wiele smaków, ale koniec końców wygrywa słodycz i karmelowość czekolady, co jest o tyle dziwnym uczuciem, że znikając pozostawia po sobie piekotę od przypraw i kawałki kokosowych wiórków. Nie do końca mi to współgrało, ale nie stanowiło też wielkiego problemu: oddzielnie jadłam część czekolady z warstwą kremu, a oddzielnie część z nugatem. I było to smaczne rozwiązanie!
Z uwagi na skrajne połączenie smaków i obecność karmelowego pierwiastka tabliczka ta zdecydowanie nie jest dla mnie 'na co dzień'. Nie sądzę, żebym miała do niej wrócić, ale nawet mimo tego to było świetne doświadczenie.
Ocena: 9/10
Cena: 15zł

niedziela, 6 marca 2016

Heidi, Dark Florentine - gorzka z warstwą migdałów w karmelu

Prezentów świątecznych ciąg dalszy. Jako że zostałam obdarowana czekoladami przez trzech różnych członków rodziny, to i te tabliczki były bardzo różne. Dwie Rossmanowe (ojezu), dwie białe Chateau, Cocoa której sobie zażyczyłam (coby mieć pewność, że chociaż jedna będzie boska ;>) i, uwaga uwaga, dwie Heidi. Dwie tak różne Heidi, że na ich widok jednocześnie skoczyłam z radości i poczułam, jak coś mnie kuje w boku. Dark Florentine i Iced Coffee- niebo i ziemia? 
Nie mam pojęcia, gdzie brat znalazł dzisiaj opisywaną tabliczkę, nigdy w żadnym sklepie jej nie widziałam. Tym bardziej się na nią cieszyłam i tym bardziej miałam nadzieję, że Heidi tą razą się wybroni, bo, jak wszyscy wiemy, jest to firma która najwięcej pracy wkłada w projektowanie opakowań.
 
 

Pachnie niepozornie, bo gorzko-kwaśnawo, karmel jeszcze tutaj się nie odznaczył.


Czekolada jest, powiedziałabym, mocno średnia. Przyjemnie gorzkawa, bez zbędnych chamskich kwachów czy smaku taniości, ale daleko jej do głębokiej i specjalnie porywającej. Jest trochę proszkowa, co czuć gdy kończy rozpuszczać się na języku i dość wyraźnie słodka. Samej jej bym raczej nie zjadła, tzn. nie wiem jak wielką musiałabym czuć potrzebę.


Warstwa karmelu dość łatwo odchodzi od tabliczki: jest śmietankowo-słodka - to w pierwszej kolejności - potem stopniowo słodycz się nasila, a spod niej echem wybijają się migdały. Przepraszam: płatki migdałowe, które przez swą cienkość wydały się dodatkowo nasiąknięte tym cukrem. Trochę kojarzyło mi się to z twardymi sezamkami, tylko bez charakterystycznej dla nich goryczki.


Jak to gra razem? Ciekawie. Warstwy gryzione jednocześnie chrupią przyjemnie, a mocna słodycz miesza się z lekką goryczką. Gdy dostałam tę tabliczkę oczy mi się świeciły na myśl ciemnej czekolady połączonej z karmelem - faktycznie, w mistrzowskim wykonaniu to mogłoby być strzałem w dziesiątkę, ale przy producencie takim jak Heidi.. No nie wiem, był tu wg. mnie lekki zgrzyt, podobnie jak w Kinder Bueno Dark, tylko o wiele mniejszy. Pośród paru próbowanych przeze mnie Heidi ta stanęłaby na drugim miejscu, chwilę po Apple & Cinnamon. Po tej dwójce byłaby duuuża przerwa i tabliczki takie jak Heidi Gourmet z wiśnią czy Iced Coffee (ta druga być może się ukaże).
Ocena: 7.5/10
Cena: prezent