środa, 17 sierpnia 2016

Kew (Royal Botanic Gardens), Rose Milk Chocolate - mleczna z naturalnym aromatem różanym

Nie mam warunków na odwiedzanie innych blogów i czytanie komentarzy, ale niestety z przyzwyczajeniem wygrać nie umiem i gdy coś jem opisać muszę - dlatego dzisiaj druga tabliczka ze szczęśliwej trójcy czekolad z Kew :)


Zdjęcia były robione w domu - w warunkach tak złych że nie będę mówić - i między tą pierwszą degustacją a tą "do opisu" minęło parę dni, w czasie których czekolada była dokładnie zawinięta, opakowana i schowana do plecaka. Mimo to poniosła pewne obrażenia, jak np. gorsza konsystencja i jest to dokładnie taka sama sytuacja jak przy lawendowej - wtedy zostawiałam parę kostek dla koleżanki i efekt, jaki na niej wywołał, na pewno nie był "10/10, pyszne".. A ona lawendę bardzo lubi. To tak na marginesie.


Sześć rządków po cztery kostki, standardowej wielkości - nie robią wrażenia, ale z góry wiem, że kryją coś niezwykłego.
Czekolada pachnie słodyczą i olejkiem różanym. Trochę duszno, ale ciekawie.


Rozpuszcza się bardzo opornie jak na mleczną. Tak wcześniej nie było.
Od początku czuć bardzo mocno wspomniany olejek, jest to tak gęsty smak, jakby był on w postaci syropu. Wydaje się on idealnie zmieszany z czekoladą, tzn. przesiąkła ona nim w całości - słodycz jest jak słodycz z konfitury różanej z pączka, mleczność i kakaowość są częścią różanego słodkiego kremu. Za pierwszym razem mój odbiór był bardzo pozytywny, ale po tych paru dniach zauważyłam, że konsystencja czekolady z kremowej zrobiła się krusząco-lepiąca, natomiast kakao, zamiast współgrać z różą tworząc bardzo ciekawą (i bardzo smaczną) kompozycję, odbija się od niej i kieruje w stronę słodyczy, co w efekcie daje wrażenie, jakby był to wyrób z niższej półki. Nie jest to wrodzona wada produktu, nie jest to coś co otrzymujemy "tuż po" otwarciu, ale uważałam, że powinnam o tym wspomnieć.


Wbrew moim przewidywaniom ta tabliczka zasmakowała mi jeszcze bardziej niż lawendowa, czego naprawdę się nie spodziewałam bo dotąd nie miałam szczęścia co do różanych słodyczy. Z tego powodu tamtej drugiej obniżę ocenę, a o tej.. cóż, pewnie nie raz pomarzę, bo to naprawdę dobra, a nie tylko ciekawa czekolada.
Ocena: 10/10
Cena: 3£

czwartek, 11 sierpnia 2016

Bellarom, biała czekolada z chrupkami truskawkowymi

Szybka notka przed wyjazdem, czyli kupa stresu, zdenerwowanie i "olabogaciekaweoczymzapomnę" selfzadręczanie.

Kupując parę niezbędnych spożywczych rzeczy w Lidlu nie mogło wśród nich zabraknąć dobrej czekolady na podładowanie energii. Wiedziałam, że chcę którąś dużą Bellaromkę i przez koło 15 minut (nie żartuję) stałam przed półką - tudzież ją okrążałam - wyobrażając sobie smak każdej z nich. Jedynie z jedną miałam problem, czując, że tak naprawdę go znam, ale nie umiem go sobie przywołać.. Była to, jak widzicie, biała z cząstkami truskawkowymi. Nie dżemem, nie, o zgrozo, mlecznym nadzienie, tylko z cząstkami. Czyli nie tak groźnie, przynajmniej na to liczyłam. 


Oczywiście według planu miałam ją otworzyć już na wyjeździe, ale plan wziął w łeb po przeczytaniu emocjonującej scenie z trzeciej części Hori Potta; Potrzebowałam cukru, tutaj zaraz teraz. Więc cyk - zdjęcia, trzask (?!) - kostki i jemy.



Nie, nie żartowałam w tym poprzednim zdaniu - pierwszym i największym zaskoczeniem był dla mnie moment przełamywania tabliczki, okazała się ona bowiem niesłychanie twarda i łamała sie z głuchym klekotem. Elegancka tabliczka od spodu usiana była czerwonymi (trochę podchodzącymi pod róż) drobinkami.
Powąchałam: zapach słodkiej śmietanki, trochę maślany.


Czekolada rozpuszcza się tłuściutko, rzekłabym, że wręcz zostawia na ustach ślad dobrej jakości tłuszczu. Tak, moi drodzy, tym razem i ja nie mam o co się do niego przyczepić! Jej słodycz jest na umiarkowanym poziomie jeśli mówimy o białej czekoladzie, co znaczy tyle że jest słodsza od mlecznej, ale dalej nie wypala gardła. Trochę zaczęła podszczypywać po dwóch (20-sto gramowych) kostkach.


Z wielką radością mogę powiedzieć, że to o niebo lepsza czekolada niż ta użyta w kawowo-śmietankowej Bellaromce. Ma posmak śmietankowego budyniu, nie ma w niej żadnych obrzydliwych czy podejrzanych nut, jest przyjemnie tłuściutka i mleczna. Co zaś do truskawkowych drobinek: nie mają one najpiękniejszego składu, ale całkiem nieźle.. Wróć, naprawdę dobrze grają w całej tabliczce. Mają smak landrynkowo-truskawkowy, który na początku kojarzył mi się z dropsami, ale potem skojarzenie to odbiło gwałtownie w stronę Zozoli (których, tak na marginesie, nigdy nie lubiłam), ponieważ chwilami przy przegryzaniu cząstki strzelają kwasotą typową dla tych cukierków. Ich smak fajnie współgrał z czekoladą, a element kwaśności zgrabnie przełamywał słodycz. Mimo, że zjadłam dopiero dwie kostki (syte i słodkie!), jestem tą czekoladą pozytywnie zaskoczona. Tak ryzykowne (dla mnie) połączenie, a wyszło tak smacznie!
Ocena: 8/10
Cena: 5,89zł (promocja)

Znowu mnie będzie brak - pewnie bardziej na moim blogu niż u Was - ale mam nadzieję, że i na moją Krainę znajdzie się czas. Tak się tu ostatnio nagadałam, że ani myślę stąd teraz odchodzić, mimo paru barrdzo gorszych dni :)

P.S Nie polecam Legionu Samobójców, podczas końcowej, "kulminacyjnej" potyczki, śmiałam się w rękaw bluzy, bynajmniej nie z powodu ""Humorystycznych"" momentów. :')

sobota, 6 sierpnia 2016

Pod, Bali 80% - gorzka czekolada z Bali

Szarówa za oknem, złe samopoczucie, a mimo to rozrywa mnie entuzjazm gdy pisząc te słowa mogę tchnąć w bloga trochę życia. Brak lepszych czekolad, co ostatnio miało tu miejsce, mogę jak zwykle usprawiedliwiać brakiem $, ale tym razem mam też inne powody.
(Uwaga przemyślenia i prywata, pomiń if you don't care:) Parę tygodni temu postanowiłam ostatecznie (mam nadzieję) zmierzyć się z problemem, który żył sobie w mojej głowie ostatnie dwa lata. (Jeśli pamiętacie post, gdy mówiłam, że pękł we mnie balon emocji -> to ten sam temat). Zastanawiałam się, czy w ogóle wspominać o nim na blogu - stąd też przemyślenia z posta o czekoladzie Kew - ale że mam w planach parę działań w internetach związanych z tym tematem, to skrótowo napiszę. Wreszcie wychodzę z zaburzeń odżywiania i to w dość hardcorowy sposób, który dla niewtajemniczonych przedstawia się jako "jedz jak najwięcej i wszystko co chcesz". (MM- Minnie Maud) Z tego powodu na moim talerzu (na biurki, w łóżku..8)) goszczą od tego czasu słodycze budżetowe, tzn. wafle, tańsze lody i czekolady Oreo w ilościach hurtowych. Jak można z tego wywnioskować, mój gust i wymagania się trochę... stępiły, ale o tym będę gdzie indziej. W takich okolicznościach nie w głowie mi jest latanie za najlepszymi produktami w najlepszej jakości. Odkąd czuję (naprawdę!) że wracam do normalnego życia, takie rzeczy zeszły trochę na boczny tor. Czekolada i słodycze dalej mnie jarają, nie zrozumcie mnie źle, ale po prostu staram się mniej o nich myśleć. Oczywiście, radar na pewne smakołyki dalej działa, tylko ciszej BIPczy 8) - z tego np. tabliczki z M&S na Instagramie.
Także moi bliscy się nie zmieniają, gdyż o moim problemie jak dotąd nikt nie wiedział i tak jak mama podarowała mi czekolady kwiatowe, tak kochana koleżanka przywiozła mi czekoladę z Bali. Trochę się bałam jak ją odbiorę po takiej przerwie, ale im dalej tym większa radość we mnie narastała, więc uznaję to za dobry znak. Powolutku chcę powrócić do dawnego trybu opisywania czekolad, jednocześnie wracając do normalności :)
Jeśli ktoś przetrwał, dziękuję za wysłuchanie i bardzo proszę o kciuki, bo tym razem naprawdę są mi potrzebne.
~ ~ ~

Fabryka czekolady Pod mieści się na Bali, w mieście Ubud. Zarówno z opisów w internecie jak i relacji koleżanki dowiedziałam się, że można tam zobaczyć część procesu tworzenia czekolady, a także załapać się na degustację mniej lub bardziej zwariowanych smaków. Karolina postawiła na klasykę i sprezentowała mi czystą 80%, co podsyciło moją nadzieję na wspaniałą tabliczkę - nie tylko ciekawą czy niecodzienną, ale także zwyczajnie pyszną, jak ulubiony Zotter 82% Belize Toledo.
Po więcej informacji zapraszam na stronę fabryki -> Pod.


Podział tabliczki to klasyczne sześć rządków po trzy kwadratowe kostki. Czekolada łamie się z głuchym trzaśnięciem (notatka: "mniej chrupiąco niż łamana kość"). Dzieląc pasek na kawałki dopłynął do mnie ciężki zapach sadzy czy popiołu (trochę drapiący), z intensywną, kwaśną nutą owoców i słabszą nutą kawy. Wąchając ją później naszło mnie skojarzenie wytrawnego czerwonego wina. (Oczywiście to tylko skojarzenie ;))


Czekolada rozpuszcza się opornie (chociaż jest tłuściutka), oblepiając język swoistym 'kurzem'. Wysusza usta, ale ich nie ściąga.


Powiedziałabym że smaki, jakie odnalazłam w tej tabliczce, są dość delikatne - mówiąc o ich natężeniu - tyle że średnio pasuje to do mrocznej mieszanki, jaką tworzą w ustach. Po chwili gryzienia w buzi rozlewa się gorzka metaliczność kakao, powodując dziwne uczucie drętwienia. Dalej smak sadzy i popiołu przybiera na sile, zostawiając ślad już po zniknięciu kostki, gdy czujemy przesiąknięty nimi własny oddech. Nie bawiąc się w rozpuszczanie i od razu szybko gryząc poczujemy, jak czekolada staje się wręcz soczysta, przy czym soczystość ta ma dwoistą naturę: zimną i metaliczną i owocowo-cierpką.


Słodyczy w tej czekoladzie jako takiej nie ma, podobnie jak skrajnej gorzkości czy kwasoty.
Ta tabliczka jest cicha, zimna i mroczna. Ciekawe, jak coś teoretycznie nie powalającego konkretnym smakiem mogło mnie tak zachwycić? To bardzo dobra czekolada (tak, jest czekoladowa), bardzo syta, bo dwie kostki za pierwszym razem mi wystarczyły;
Czuję się wielką szczęściarą, że mogłam jej spróbować.
Ocena: 9.5/10
Cena: -

czwartek, 4 sierpnia 2016

Tesco Finest, czekolada mleczna 40% do rozpuszczania

Takie oto cudeńko(?) wypaczone na "półce" z promocjami w Tesco*. Data do września, solidne, ładne opakowanie, cena 2,49zł - no jak tu nie brać? Skład nie ujawnia hmm, wyjątkowości czekolady, nie wiem czemu została ona określona jako 'do rozpuszczania'. Czy obrazą będzie, jeśli zjem ją na sucho? Haha nie wiem, może, ale jako że grono moich odbiorców nie jest duże to i nikt mnie nie sprawdzi :>**
*Co jak co, ale Alma przecenia produkty z klasą, mają one osobną półeczkę i ceny na plakietkach, tymczasem T. lubi rzucać jedzenie w uszkodzonych pojemnikach/blisko terminu w koszyki obklejone taśmą. Dislike
**Już w trakcie działania i degustacji postanowiłam sprawdzić obie opcje, czego efekty także zobaczycie. (dosłownie)


Opakowanie opiewa wspaniałość tabliczki i użytego do niego kakao, tak że nie miałam wyjścia jak mu uwierzyć i z radością zabrać się za jedzenie. Widok, jaki ukazał się moim oczom po wyjęciu tabliczki trochę... Troszeczkę... Popsuł to wrażenie.


Nie no, bez ceregieli, to najobrzydliwej wyglądająca tabliczka jaką w życiu widziałam. Przemknęło mi przez myśl czy w ogóle powinnam jej próbować, ale w końcu pierwszy spróbował brat i gdy jemu nic się nie stało (chociaż cholera wie czy nie za krótko czekałam) ja także postanowiłam się przemóc. Porównałam ze sobą zarówno część nietkniętą czasem/temperaturą jak i tą wyglądającą na oblężoną przez glisty.
Różnicę czuć już w zapachu, bowiem 'biała' część pachnie orzechowym batonem, zaś brązowej bliżej do kremu truflowego. Degustację zaczęłam od tej drugiej i od razu w oczy eee kubki smakowe rzucił mi się dziwny posmak, jakby kwaśnego mleka w proszku. Sama czekolada rozwarstwia się wyjątkowo tanio i równie tanio smakuje. "To jeden z bardziej ordynarnych wyrobów czekoladowych" - z taką myślą sięgnęłam po kostkę okrytą nalotem. Była ona słodsza i jeszcze bardziej sztuczna od poprzedniczki. What the what the? Ta czekolada naprawdę kosztuje w oryginale ponad 6zł?


Będąc tak dobitą 'zimną' wersją tej czekolady, postanowiłam podgrzać dwie kostki (brązową i białą) w mikrofali. Według opakowania nalot na tabliczce jest naturalny (yhym) i to nic złego, bo po rozpuszczenia znika (yhym). Z tym drugim właściwie się zgodzę, ale żeby nie stanowiło to wady produktu... Na pierwszym zdjęciu macie kostkę nie dotkniętą czasem/upałem; Czy to przypadek że zachowała się w kuchence kompletnie inaczej? (Były podgrzewane na jednym talerzu po przeciwnych stronach)


Kostka płynna po podgrzaniu smakuje równie dziwnie, ale tym razem, przez ciepło i konsystencję, przypomina mi trochę polewę z wafelka Lusette zamoczonego w herbacie. Dziwny efekt, ale oczywiście na plus.
Z kostki białej powstało coś o konsystencji chrupkiego węgla i powiem wam, że przez to smakuje to całkiem nieźle. Chwilami - a może było to rozpaczliwe złudzenie - przypominało mi brownie.


Nie wiem co myśleć po tym całym procesie degustacyjnym, natomiast wiem na pewno że: 1) ta czekolada jest niezjadliwa na zimno, 2) efekt chrupkiego spalonego brownie to chyba jednak nie to, czego oczekuje się od czekolady do rozpuszczenia np. na polewę... Chociaż ja zjem ją właśnie w takiej formie.
Ocena: 2/10 (na zimno); 6/10 (na ciepło po przypieczeniu)
Cena: 2,49zł (promo)