środa, 23 września 2015

Lindt, Creation: Creme Brulee

Polowanie na Lindta czas zacząć! Pełen optymizmu kaczy łowca, wedle ustalonego wcześniej planu, tuż po ostatnim szkolnym dzwonku udaje się na przystanek. W drodze okazuje się, że do odjazdu autobusu została niecała minuta i spokojny chód zamienia się w paniczny bieg. Uff, łowca zdążył, następne 30 minut spędza ściśnięty w tłoku myśląc o tym, że najpewniej wygląda jak.. rozczochrany bóbr tudzież wiewiórka po zaciętej walce o orzeszka. Dociera na miejsce, poprawia włosy i brawurowo wkracza do jaskini lwa (zwanej również Almą); nogi same prowadzą go w kierunku półek z czekoladą. Kiedy dociera, z przerażeniem stwierdza, że nie widzi tej jedynej, wymarzonej czekolady - jedynie ta Jedyna uśmiecha się szyderczo. Przekopuje alejki wzdłuż i wszerz - nie ma. Nie-ma. NIE-ma. NIE-MA! Ach, wyjdźcie głosy z jego głowy, dajcie mu odmaszerować z godnością! Te łzy w oczach, rana w sercu - nic to! Czasami trzeba się przyznać do porażki...

...i następnego dnia pojechać do Tesco i tam wybrać, spośród całego wachlarza smaków, tak długo oczekiwanego Lindta Creation 100g. Nie 150g, a 100g! Tak, nareszcie! Mniejsza tabliczka, mniej do zjedzenia, mniej kłopotu. Tzn. mały kłopot przy kupnie był, stąd wspaniały wstęp, który pisało mi się bardzo przyjemnie w przypływie weny. Tak czy siak bardzo się cieszę z pomniejszonej wersji tabliczek tej bardziej wypasionej, Lindtowskiej serii. Dotąd kupiłam (jeszcze w wakacje) 150-cio gramową Hazelnut de luxe i myślałam, że jej nie przejem. Nie zachwyciła mnie specjalnie, stąd naprawdę długo zastanawiałam się nad wyborem następnej Creation. W końcu czując na plecach wzrok ochroniarzy, postawiłam na wariant Creme Brulee, o którym naczytałam się naprawdę dużo dobrego. 


Opakowanie jest małe i poręczne, jak dla mnie - przeurocze. Poza kartonikiem tabliczka zawinięta jest w sreberko, na które zazwyczaj narzekam, ale tutaj dobrze spełnia swoją rolę. Bez zbędnych ceregieli wyłuskałam z niego czekoladę i zaciągnęłam się PRZEBOSKIM zapachem. Kakao, głębia, gładkość.. Już przebiegło mi przez myśl, że po południu koniecznie idę pobiegać, bo na pewno pochłonę całą tabliczkę na raz..


Zaczęłam oczywiście od obgryzienia czekolady i powiem tak - jeśli kiedyś komuś mówiłam, że najlepszą mleczną robi firma x, to odwołuję te słowa. Lindt'owski twór to słodkie i rozpływające się w ustach cudo. Mocno mleczne, iście kakaowe i przyjemnie tłuste. Jakby tego było mało, pewna karmelowa nuta (czyżby pochodząca z nadzienia?) przesiąkła czekoladę na wskroś, idealnie dopełniając paletę smaków. Ambrozja, pokarm bogów, dajcie mi tego wincyj.. 
Serce bije szybciej, mordka się cieszy, wgryzam się w nadzienie przygotowana na kolejną falę rozkoszy..


...ech, no i koniec z byciem miłą. Nie można tak cały czas, nie? Środek tabliczki Creation to nic innego jak ROZCZAROWANIE. Najpierw krem, o którym nie jestem w stanie powiedzieć niewiele więcej, niż to, że był słodki. I tłusty, dla odmiany w niezbyt przyjemny sposób. To straszne, ale po czasie naszło mnie skojarzenie z tym paskudztwem opisanym przez Natalie. Nie był aż tak zły, ale w teksturze bardzo podobny. Poza tym w środku znajdowały się jeszcze kawałki palonego karmelu - one były całkiem niezłe, wyłuskane ze środka dawały fajny, gorzki posmak, niestety w towarzystwie kremu mocno bladły; głównie chrupały pod zębami. Nie dały rady przełamać cukrowej fali bijącej od nadzienia.. Przesłoniła ona przyjemną słodycz czekolady i całość stawała się przesłodzona. O ile w takiej Milce potrafię to zrozumieć, tak od Lindt'a tego nie oczekiwałam.

(Nie ukryjesz się przede mną ochydo :<)

Zanim ktoś się o to przyczepi: tak wiem, że creme brulee jest bardzo słodki, ale w parze ze słodyczą powinno iść coś więcej, czego tutaj wg. mnie zabrakło. Czekolada na 6+, nadzienie.. naciągane 3-. Średnio wychodzi 4 z plusem i podobnież było - zjadłam dwa rządki, smakowało mi, ale to NIE BYŁO to, czego oczekiwałam po tak wychwalanej czekoladzie. Trochę (bardzo) smutek i rozczarowanie.
Ocena: 7/10
Cena: 8,99zł (promocja)
Polecam: jak ktoś ma ochotę zniszczyć sobie marzenia :)

20 komentarzy:

  1. Ja jadłam wersję 150 g i mimo wszystko lepsze jest w niej to, że zawiera cieńsza warstwę nadzienia - proporcje się inaczej rozkładają. To jest jednak inna czekolada... Wydaje mi się, że ta 150 g by Ci bardziej posmakowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę, bo sama czekolada była boska. A ja się wcześniej jak głupia cieszyłam że tyle nadzienia będzie >.<

      Usuń
  2. Nie jadłam jej jeszcze, aczkolwiek myślę że na rynku są ciekawsze smaki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech teraz też tak sądzę, niestety z lindtowskiej serii Creation były jeszcze dwa ciekawsze smaki, ale jeden miał w sobie pomarańczę a drugi miętę, co z góry je dla mnie dyskwalifikowało :/

      Usuń
  3. Jadłam ten smak, ale w wersji 150 gram Nawet masz tu recenzje (moja pierwsza na blogu :D)
    http://rankiemwszystkolepsze.blogspot.com/2014/09/czekolada-lindt-creation-creme-brulee.html
    Dla mnie totalny przeciętniak i też dałam jej 7/10. Nie jest warta 15, 10 czy nawet 8 zł, maskara :/

    A co do braku rzeczy w sklepie...jak ja się na coś uprę i czegoś nie ma to chcę wszystkich pozabijać, bo jak to NIE MA?! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow faktycznie pierwsza :0 Czytam twojego bloga wstecz i jeszcze do niej nie dotarłam ;))
      Zdecydowanie nie warta 9zł, innych smaków raczej też nie będę próbować. I po co ja się tak uparłam na tą tabliczkę?! :P

      Usuń
  4. Dla mnie dobra, ale fakt, jadłam 150 g, więc inne proporcje, poza tym kocham deser creme brulee pod każdą postacią. Ogólnie jednak uważam tak jak Ty, czyli że seria jest rozczarowaniem. W przyszłym tygodniu pojawi się recenzja Hazelnut de Luxe, która też mnie nie zachwyciła. A od wedlowskiej Creme Brulee wolę tabliczkę Wedla o tej samej nazwie oraz milkową Crunchy Hazelnut.

    http://livingonmyown.pl/2015/08/14/lindt-creation-creme-brulee/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być: A od lindtowej Creme Brulee wolę tabliczkę Wedla...

      Usuń
    2. Co za dziwna rzeczywistość w której tabliczka Wedla jest smaczniejsza od Lindtowej :P Ale wierzę w to, pewnego dnia ją upoluję, tak jak Crunchy Hazelnut :]

      Usuń
    3. Nie słuchaj Olgi, dla mnie ten Wedel był obleśny :D

      Usuń
    4. Nie słuchaj Basi, ona się zna tylko na Zotterach i czekoladach z górnej półki :D Wedel to prosta, acz wielka przyjemność.

      Usuń
  5. Ja jadłam ta standardową rany jaka to pyszna czekolada:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę, że byłoby o wiele lepiej gdyby samej czekolady było więcej niż nadzienia, a w klasycznej wersji chyba tak jest, więc.. :)

      Usuń
  6. Nie ma to jak się nakręcić na jakiś produkt a potem tak brutalnie zderzyć się z rzeczywistością :/

    OdpowiedzUsuń
  7. Na jaką polowałaś? Znam to, najgorsze co może być, nastawić się na coś, a potem wszystko diabli wzięli. Sama ostatnio zakupiłam dwie Creation, jedną już próbowałam i była pyszna :D Tą trzymałam w ręku, zresztą wraz ze wszystkimi tej serii, drogą eliminacji odpadła, lecz blisko finału, całe szczęście xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na żadną konkretną, w Almie nie było ani jednej! :< Zaczęłam się na serio zastanawiać czy nie uroiłam sobie tej promocji xD

      Usuń
  8. nie przepadam za Lindt bo się sparzyłam! Ale muszę spróbować tych mlecznych wersji... tylko ta cena :/ Ech do co nadzienia, rzadko udają się dodatki w postaci deserów, kremów, ciast :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie rzadko się udają, a właśnie takie kusza najbardziej :/
      Szpilka, co ty tu robisz w ostatni dzień grudnia xD

      Usuń