Rzadko nie mam pomysłu na wstęp tak bardzo, jak dzisiaj. Tzn. napisałam parę zdań bardziej odnoszących się do mojego życia i wiążących się z nim spostrzeżeń, ale potem usunęłam je i zaczęłam się zastanawiać: czy mój blog jest miejscem na takie rzeczy? Czasami mogę coś takiego od siebie napisać, ale popadanie w rutynę mówienia o swoich porankach/wyjściach/zakupach etc. chyba nie jest najlepszym pomysłem. Trochę obawiam się, że zapisując to tutaj a) zamykam się od opowiedzenia tego komuś innemu (komuś 'na żywo'), albo b) oczekuję aprobaty dla moich decyzji czy śmiesznych i/lub nieważnych opowieści z życia, albo poparcia mnie w kiepskich wyborach które mogę przedstawić tak, żeby stawiały mnie one w możliwie najlepszym świetle. Te rzeczy, o których piszę, wydają mi się bardzo kuszące i dlatego spróbuję się im oprzeć. Więc nie przedłużając, zapraszam Was na to, na co tutaj przyszliście, czyli recenzję (nareszcie bardziej fascynującej!) czekolady.
Mleczna czekolada o zawartości min. 33,6% kakao z naturalnymi aromatami z limonki i lawendy z ogrodów botanicznych Kew w Anglii. Jest to jedna z trzech tabliczek przywiezionych przez moją mamę i już na wstępie muszę ją (czekoladę) pochwalić, że dobrze znosiła upały, których nadziana Milka z ciasteczkami literalnie nie przeżyła.*
*jej konsystencja była porównywalna do Wawela z masłem orzechowym, chyba nic więcej nie muszę mówić..
Tabliczka ma jasny odcień, prosty układ standardowych kostek i nie jest specjalnie twarda (chociaż w palcach też się nie topi). Teoretycznie nie powala, ale ma w sobie coś ciepłego i przywodzącego na myśl dziecięcą radość i błogość. Zapach zaś to już inna para kaloszy: jest intensywnie limonkowy i świeży, odrobinę tylko galaretkowy. Za owocem kryje się tajemniczy poniuch lawendy.
Czekolada jest jak zwarty, nieprzesadnie tłusty krem. Pod względem konsystencji jest absolutnie genialna. Pozwala długo bawić się nią w buzi (czego zazwyczaj nie robię, ale tutaj jest to tak idealne, że nie mogłam się oprzeć).
Pierwsze skrzypce gra smak soczystych, acz trochę 'słodyczowych' limonek spleciony ze słodyczą, mlecznością i kremowością. Na początku wydawał mi się totalnie dominować kompozycję, jednak po paru kęsach (podobnie, jak przy zapachu) zaczął odzywać się kwiat lawendy z niezwykle subtelnym i delikatnym jak płatki kielicha posmakiem. Przechodzi on przez buzię niczym ciepły wiosenny wietrzyk, zostawiając po zjedzeniu uczucie, jakbyśmy trzymali na języku wspomniane płatki. Jeść tą czekoladę po oglądaniu zdjęć z Kew Gardens.. Naprawdę czułam, jakbym tam była.
Choć kosteczki są małe, są przepełnione smakiem i pełnią.. Pełnią szczęścia, pełnią aromatów albo pełnią konsystencji (gęstością). Albo jakąś jeszcze inną. Choć pierwsze odbierane smaki to limonka i lawenda, kakao także ma to swój udział, choć stoi z boku czuć, że jest wyraźniejsze i bardziej dopieszczone niż w przeciętnych tabliczki około 30%.
Chociaż dla fanów intensywnych kwiatowych aromatów ta czekolada może wydać się za słaba, to według mnie jest świetnie wyważona - wszystko ma tu swoje miejsce: mleko, limonki, lawenda, cukier, kakao i tłuszcz kakaowy. Przyznam szczerze: bardzo pozytywne zaskoczenie!
Ocena: 9/10
Cena: 3,00£
Hmm... Nie wiem co niej myśleć - wygląda naprawdę smacznie, ale biorąc pod uwagę, że lawendy nie lubię, a limonka mi do czekolady nie pasuje, to chyba nie jest produkt dla mnie :P
OdpowiedzUsuńSkoro tak piszesz to pewnie nie, ale wiesz co.. Jakoś tak ta czekolada mi się z Tobą skojarzyła :D Bo jest taka pełna blasku i natury. Haha, może brzmi to głupio, ale tak już pomyślałam ;)
UsuńJa na pewno nie jestem pełna blasku :D Bardziej już można powiedzieć, że jestem mroczna niczym czekolada 70 - 80% :P
UsuńSeerio? Nie wierzę. Chociaż może.. nie, nie uwierzę, nie póki Cię nie spotkam xD
UsuńZ całą pewnością bliżej mi do mroczności niż do blasku, choć przy kontakcie bezpośrednim może się wydać inaczej ;)
UsuńLawenda zdecydowanie nie jest dla nas a w towarzystwie limonki to już w ogóle nie :P
OdpowiedzUsuńA my tam lubimy czytać krótkie ale treściwe wstępy z życia innych blogerów :) Lubimy wiedzieć co się mniej więcej dzieje u naszych blogowych przyjaciół, czy są szczęśliwi, czy coś im się ostatnio fajnego przydarzyło, czy może potrzebują wsparcia i dobrego słowa ;)
To powiem mojej mamie, żeby w razie czego Wam na przyszłość nie kupowała :D
UsuńMoże i tak być, ja także lubię coś takiego poczytać, ale wiecie.. Ja po prostu nie uważam żeby moje życie było na tyle interesujące i wartościowe żeby o nim tutaj pisać :P Ciągle zakładam że ludzie raczej wchodzą tu dla czekolady.. Jeśli jest inaczej, to bardzo mi miło ;))
Po pierwsze: czasami brak jest dobrego pomysłu na wstęp. Pytanie czy nawiązać do produktu, rzucić coś o swoim życiu, aktualnych wydarzeniach czy napisać 2-3 zdania o tym, że wstępu jako takiego nie ma? Najlepiej to co najdzie na palce. I tak przykładowo dzisiaj skracałam wstęp na środę, który bardziej przypominał recenzję filmową niż wstęp.
OdpowiedzUsuńPo drugie: opakowanie cudne, na 100 procent zwróciłabym uwagę.
I trzecie: sam smak mnie nie pociąga, od zapachu lawendy robi mi się niedobrze, więc wszystko co wali tym kwiatem odpada.
Akurat recenzję filmową w Twoim wykonaniu chętnie przeczytam, bo bardzo możliwe, że nawiążesz do filmu który mnie interesuje :D
UsuńPoprzedni wstęp do tej recenzji zaczęłam właśnie tak pisać, ale po przeczytaniu go w całości wydał mi się mało strawny i dziwny. I tak zaczęłam nad tym rozmyślać :P
No opakowania tych czekolad to naprawdę mistrzostwo ^^ I jakie dobre sreberka mają! :D Ja do tej tabliczki miałam spore wątpliwości bo Dolfinie lawendowym, ale to zupeeeełnie inna historia ;)
Niestety, przez limonkę bym czekolady nie zjadła. Co do wstępu, uważam jak czoko: trzeba pisać to, co się czuje.
OdpowiedzUsuńJa przez lawendę na opakowaniu i fakt, że to czekolada z ogrodów botanicznych, totalnie tej limonki nie zauważyłam. Dopiero jak otworzyłam poczułam zapach i tak 'wut?' xD
UsuńTo dzisiaj eeee w niedzielę czułam moje wątpliwości :P
O rany jaka fajna czekolada:)
OdpowiedzUsuńNietypowa i pyszna :D
Usuń