niedziela, 3 lipca 2016

Lusette, wafelek z kremem nugatowym w polewie kakaowej (+ troszę gadaniny na wstępie)

Summer time! <-- napisała w wyjątkowo paskudny i deszczowy dzień. Cała ja, moje wyczucie i fart. Ale choćby nie wiem jak paskudnie było, nie zepsuje mi to radości z oficjalnie rozpoczętych wakacji. Częściowo tłumacząc moją ostatnią urywaną obecność u was: ostatni tydzień uczęszczałam na warsztaty teatralne. 6h tortur, ekhm, to znaczy przełamywania lęków, dziennie. Tak, Zosia porwała się z motyką na słońce - często to robię. Jak już się na coś zdecyduję, to z mocnym dupnięciem że tak powiem. Po tym tygodniu wiem parę rzeczy: lubię wychodzić do ludzi, ale jest to dla mnie swego rodzaju wydarzenie 'od święta'. Nie umiem siedzieć z kimś (oprócz przyjaciela) cały dzień. Nigdy w życiu nie zostanę aktorką, a na samych warsztatach na pewno byłam najgorszym improwizatorem xD Lubię robić rzeczy na własną rękę. Nie cierpię gier zespołowych. I jak coś sobie postanowię (tudzież zapiszę się na coś, a szczególnie kiedy zapłacę), to wytrwam, choćbym miała potem ryczeć w domu.
Nie wiem na ile te zajęcia mi pomogły, ale mam nadzieję, że pewne blokady przełamałam. Czyżby Zofia miała przestać bać się ludzi? Możliwe, w końcu każdy mógł trafić ze mną na te zajęcia!

Przechodząc już do części właściwej posta: z założenia (które postawiłam sobie po pewnym czasie) na blogu miałam recenzować tylko czekolady. W końcu to moja największa słodyczowa miłość. Ale powzięłam to sobie na jesieni, kiedy posiadane tabliczki nie zmieniały się w miękkie papy czy plastelinowe bloki. Serio, trochę czekolady teraz jem, ale z w.w powodów raczej mnie od nich odrzuca. A jako że pisać chcę, bo to uwielbiam, postanowiłam, że skoro już nawet Wedel Creme Brulee miał szansę tutaj zabłysnąć, to czemu by nie pójść o krok dalej i wrzucić najgorszy jak dotąd dla mnie sort słodyczy, czyli wafle i herbatniki? Przez przerwanie rutyny i jedzenie na mieście przez ten tydzień, moje smaki kompletnie zwariowały. I jak całe życie utrzymywałam, że wafelków nie lubię, tak teraz wsunęłam już chyba z sześć. Najciekawszymi propozycjami, niejedzonymi w biegu, okazały się nieznane mi wcześniej Lusette - dzięki Olga! Myślę, że opiszę wszystkie trzy, gdyż 'mam' je w osiedlowym sklepiku.

(Ucięło polski skład i wspaniałą nazwę Lusette: kruchy wafelek kakaowy przekładany kremem nugatowym w polewie kakaowej)

Jako pierwszej próbowałam wersji czekoladowej, jednak dopiero nugatowa została uwieczniona na zdjęciach. Jak już wspominałam nie raz - nugatu nie lubię, nie jara mnie ani trochę, orzechy laskowe nie są moją miłością, a Nutella mogłaby dla mnie nie istnieć.Sięgając po batona wypełnionego nugatowym nadzieniem miałam nadzieję odebrać go lepiej niż np. wypełnioną nugatem czekoladę: polegałam na grze kontrastów, tzn. na połączeniu suchego, być może słonego wafelka z cienką warstwą kremu.


Zapach nie zapowiadał nic dobrego, bowiem był bliźniaczo podobny do wedlowskiego Pierrota: margarynowy i sztucznie orzechowo-jakiś. Sztuczność to nieodłączna cecha opisu batoników Lusette, jednak tutaj było naprawdę źle.


Z wcześniejszym sztukami postępowałam jak Bóg Olga przykazała, czyli zanurzałam je w herbacie. Przyklapciały wafel i cieplutkie nadzienie - bomba! Tutaj jednak nie miało to sensu, z powodu temperatury wafelek  praktycznie rozpadał się w rękach. Dodatkowo wierzchnia warstwa czekolady, z pozoru gruba i okazała, okazała się prawie całkowicie wsiąknąć w czekoladę. Wyczułam jedynie jej słodycz, minimalną proszkowość i tyle.


Cieniutki i kruchutki wafelek odznaczał się nutą słoności, która nawet w obliczu otaczającej słodyczy nie zginęła całkowicie. Na 'deser' został krem - serce wafla, bijące chaotycznie i, wydawałoby się, zbyt szybko.  Jest po kolei: słodki, proszkowy, tłusty, dziwnie plastyczny, pseudo-orzechowy i lekko kwaskowy (??), a do tego wszystkiego uzależniając. Nie bez powodu nazwałam go sercem - wyobraźmy sobie, że ze stresu nawala nam ono jak seria z karabinu. Mamy za chwilę skoczyć ze spadochronem i boimy się, wszystko nas trzęsie w środku, ale czerpiemy z tego dziwną przyjemność. Przyjemne skręcanie flaków. Tak samo jest z jedzeniem tego batona. Może te wszystkie syfy w składzie zsyntezowały się w substancję uzależniającą? Jeszcze nie jestem chemikiem więc tego nie wiem, ale oddam honor Lusette, to naprawdę dobry baton. Tylko wybierając go należy się nastawić na przyjemność o nazwie: tak złe, że aż dobre. (zupełnie jak patykowy Oreo)
Ocena: 8+/10
Cena: 1,50zł/50g

22 komentarze:

  1. Może w końcu i ja go spróbuję - wydaje się być smaczny, ale jakoś tak nigdy o nim nie pamiętam będąc w sklepie. A Tobie życzę udanych wakacji ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj, chociaż nie jest to naturalna kuchnia :DD
      Dziękuję :)

      Usuń
  2. Wspaniałych wakacji :) Ja tam się cieszę, że się schłodziło i że popadało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Trooszkę chłodku nie zaszkodzi ale bez przesady :D

      Usuń
  3. Nie pałam wielką miłością do wafli, ale zaczynam się zastanawiać, czy może lusette zakupić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wg. mnie warto, to nie Zotter na szczęście :D

      Usuń
  4. Jadłam go i również na 8 oceniam ;) Dobra rzecz!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tylko nie teatr i zajęcia z ludźmi... nigdy takich rzeczy nie cierpiałam, a gier zespołowych unikałam. :P Dobrze jednak, że cokolwiek z tego wyciągnęłaś.

    Za mną też czasem chodzi coś innego niż czekolada, ale na opis tego wafelka aż zamarłam ze strachu. Otóż zobaczyłam zdjęcia i pomyślałam, że "o, pewnie suchy i słonawy, może by miał u mnie jakieś szanse", a potem przeczytałam o margarynowo sztucznym zapachu, słodka proszkowość i reszta epitetów o kremie... o nie, muszę uciekać, gdzie dobre czekolady leżą. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czuję że dużego poparcia w związku z tą decyzją nie dostanę..:D Takie charaktery już w tej blogosferze, co zrobić. Ja teraz też wiem że to nie dla mnie, ale może przynajmniej każde wystąpienie publiczne nie będzie się równać całkowitemu paraliżowi :P
      Ej według mnie mogłabyś spróbować, opisałam go tak a nie inaczej ale pamiętaj o czynniku uzależniającym :D

      Usuń
    2. Czynnik uzależniający w słodyczach nigdy na mnie specjalnie nie działał, a wciągające nuty w czekoladach to jednak co innego. Niby fortuny nie kosztuje, ale widząc skład niektórych rzeczy jestem prawie w 99 % pewna, że mi nie posmakują (chociaż żeby coś zjechać, to w sumie też spróbować najpierw trzeba :> ).

      Usuń
    3. Ej lody Oreo ci smakują, a naturalnością też nie grzeszą xD Ale rozumiem, tłuszcze na pierwszym miejscu w składzie trochę bolą :'>

      Usuń
  6. Nie jadłam batona,ale zachęciliś!Bo tak to bym nawet nie spojrzała na niego ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hah, czyli nie taki wafel straszny jak go malują. Również go jadłam i również mi smakował. Nie był WOW, ale był w porządku.
    Improwizowanie na scenie w otoczeniu grupy obcych ludzi to jeden z tych snów, po którym budzę się zlana potem i z wrzaskiem na ustach. Czytanie referatu na studiach przed grupą znajomych było koszmarem, a co dopiero takie coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekoladowy trochę bardziej wow :D Ale ogólnie fajna sprawa za te złoty pisiont.
      Czułam się jak zwierze na wybiegu xd Nigdy więcej nie chcę tego powtarzać, ale może przynajmniej łatwiej będzie mi czytać te referaty :D

      Usuń
  8. Lekko kwaskowy, bo podczas produkcji pan mieszacz dodał coś od siebie ]:-> Boga mogła zostawić, to moje drugie imię. Warsztaty teatralne z kolei to mój koszmar. Dwa razy (albo raz?) należałam do szkolnego teatrzyku i to był KOSZMAR. Zapomniałam roli ze stresu. Gra przed kamerą jest milion razy lepsza i wtedy czuję się jak... kaczka w wodzie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio lepsza? Nie pomyślałabym :P Zwłaszcza że aparat bardzo mnie nie lubi i vice verca :>

      Usuń
  9. Zwykle kocham wszystko co nugatowe, ale to raczej w czekoladach. Do wafelków zdecydowanie preferuje nadzienia mleczne/śmietankowe.Ten jednak pewnie by mi strasznie smakował, jadłam właśnie mleczy wariant i się zachwycałam. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Wielki szacunek, bo nigdy w życiu na takie warsztaty byśmy się nie zapisały xD Aż mamy dreszcze kiedy pomyślimy sobie o tym, że miałybyśmy grać rolę przed innymi ludźmi albo co gorsza jeszcze improwizować :P
    A te wafelki jadłyśmy parę lat temu kiedy dopiero na rynek wchodziły i kompletnie nam do gustu nie przypadły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie. Trochę się czuję koksem, chociaż z perspektywy prowadzącego zajęcia zjechałam je po całości xD Taak, impro najgorsze.
      Kurczę szkoda :c Dla mnie to ta światła część przemysłu waflowego :D

      Usuń